Tak, jestem typem osoby, która jak coś postanowi, to choćby waliło się i paliło, stara się to osiągnąć. Może nie za wszelką cenę, są jednak w moim życiu nienaruszalne priorytety, ale jestem w stanie poświęcić dużo, by osiągnąć zamierzony cel. Jako były sportowiec jestem przyzwyczajona do poświęceń. Gdy moja rodzina wyjeżdżała na słoneczne wakacje na Rodos, Wyspy Kanaryjskie, czy do Egiptu, ja grzecznie pociłam się na sali treningowej. Ale coś za coś. Osiągnięcie jednego celu często wiązało się z rezygnacją z drugiego. Nie da się ciągnąć kilku srok za ogon. Czasem trzeba zrezygnować z jednej drogi, na rzecz drugiej.
Co jednak, gdy już poświęciliśmy wiele, a do celu nadal się nie zbliżamy? Kiedy jest moment, by odpuścić, „powiedzieć sobie dość”, przyznać się do porażki?
Ujmę to tak, nigdy nie rezygnuję, dopóki widzę cień szansy, choćby maleńki, na osiągnięcie celu. Czasem jestem tak uparta, że trudno mi przetłumaczyć, że lepiej byłoby zająć się czymś innym. Myślicie, że nie znalazły się osoby, które sport wybijały mi z głowy, mówiąc, bym znalazła prawdziwą pracą? Myślicie, że nie ma w moim otoczeniu osób, które mówią, że własna działalność, a już na pewno blogowanie, nie są poważnym zajęciem? Owszem są!
Po zakończeniu kariery sportowej, zaczęłam swoją przygodę z „prawdziwą” pracą na etacie. Po trzech latach nieudanych prób i totalnego znużenia, założyłam własną działalność. Wymyśliłam sobie sklep internetowy z odzieżą damską. Taką naprawdę fajną, dobrej jakości, sprowadzaną głównie z krajów skandynawskich, ale też z Niemiec i Włoch. Biznes nie wypalił. Kolejne trzy lata! Bardzo ciężko było mi pogodzić się z porażką, nie przywykłam do nich w sporcie, ale w końcu trzeba było coś postanowić. Zmieniłam zupełnie branżę i z ubrań przerzuciłam się na komputery, w międzyczasie powstał też blog. Nie uważam tych lat za zmarnowane. Zdobyłam nową wiedzę, która, jeśli nie teraz, przyda się w przyszłości. Porażki uczą znacznie więcej niż sukcesy. Z każdej porażki możemy wyciągnąć dla siebie pozytywną lekcję na przyszłość.
Rezygnacja z celu jest bardzo indywidualną sprawą, ale są pewne sygnały, które komunikują nam, że warto odpuścić.
Jednym z nich jest zahamowanie rozwoju. Dopóki się rozwijamy, warto realizować swój cel. Jeśli czujemy, że doszliśmy do ściany, tak jak ja w przypadku sklepu z odzieżą, czujemy, że więcej nie jesteśmy w stanie dokonać, nie mamy środków i motywacji do kolejnych działań, wtedy warto swój cel zmienić, a nawet zupełnie z niego zrezygnować.
Drugim sygnałem, że czas odpuścić są ofiary. Jeśli dążenie do celu pociąga za sobą ofiary w postaci pogorszenia stanu zdrowia, zaniedbywania rodziny i siebie, pracoholizmu, braku równowagi pomiędzy pracą, życiem prywatnym i odpoczynkiem, to znak, że idziemy nie w tym kierunku co trzeba i możemy znacznie więcej stracić, niż zyskać.
Jest takie powiedzenie, że tylko wytrwali osiągają swój cel, co jest zrozumiałe, bo jeśli zrezygnujemy za wcześnie to nie dajemy sobie szansy by ten cel osiągnąć. W jaki sposób ja rozpoznaję, czy cel, który sobie wyznaczyłam, jest dla mnie dobry?
Przede wszystkim wsłuchuję się w siebie i swoje przeczucia. Wszystkie odpowiedzi są w nas i jeśli damy dojść do głosu naszemu wewnętrznemu ja, będziemy doskonale wiedzieli, czy idziemy w dobrym kierunku. Rozpisuję sobie w głowie, lub na kartce plusy i minusy wyznaczonego celu. Pytam siebie, co ja z tego mam? Czy jego osiągnięcie spowoduje, że będę szczęśliwa, czy to jest naprawdę to, czego pragnę? Czasem nie warto dokonywać wielkich rewolucji w życiu, a jedynie cierpliwie czekać na to, co przynosi życie. Bo w życiu pojawia się wiele okazji, które możemy wykorzystać, ale też nie musimy. Obserwuję także jakie owoce wydaje dany plon. Jeśli pozytywne, dalej realizuję swój cel, jeśli negatywne, rezygnuję.
Wychodzenie ze strefy komfortu, choćby odrobinę, zawsze przynosi ogromny skok do przodu. Nie lubię tego określenia, bo zwrot ten jest nacechowany negatywnie. Skoro istnieje strefa komfortu, to po co ją opuszczać? Zamiast wychodzić ze strefy komfortu, wolę pokonywać bariery, które sama tworzę w swojej głowie.
Miałam ostatnio przyjemność przemawiać na spotkaniu dla blogerek w Olsztynie. Gdy znajoma poprosiła mnie, bym przygotowała prezentację, początkowo pomyślałam, że zupełnie się do tego nie nadaję. Mam w sobie tyle blokad przed publicznym przemawianiem, nie mam wprawy, i zapewne wypadnę bardzo słabo. Wewnętrznie czułam, że muszę to zrobić. To moja szansa na przełamanie bariery, którą w sobie stworzyłam. Wszystko poszło jak z płatka, a na koniec czułam, że osiągnęłam coś bardzo ważnego. Pokonałam ograniczenia, które w rzeczywistości w ogóle nie istniały.
Kiedyś obawiałam się zmarnowanych szans. Myślałam, że mam tylko jedną jedyną szansę, by czegoś dokonać, coś przeżyć.
Tak było w przypadku rezygnacji z wyjazdów zagranicznych w trakcie studiów na rzecz sportu. Miałam obawy, że sport, choćby ze względu na kontuzję, może się nieoczekiwanie skończyć, a ja już nigdy nie będę miała okazji by wyjechać na przykład do USA. Bałam się podjąć złą decyzję. Z perspektywy czasu, wiem, że każda decyzja jest dobra, o ile podejmujemy ją świadomie i zgodnie z naszymi przekonaniami i wartościami. Każda decyzja, w której kierujemy się dobrem i miłością do drugiego człowieka jest dobra. Nawet jeśli wydaje nam się, że w danym momencie tracimy, to w dłuższej perspektywie, zawsze zyskujemy. Niepodejmowanie decyzji to też jest decyzja, warto o tym pamiętać. Według mnie nie ma zmarnowanych szans, codziennie przychodzą nowe. Czy warto zatem kurczowo trzymać się celu? Warto, dopóki czujemy, że jest nam z nim po drodze. Warto też nie obawiać się go puścić, by zrobić miejsce nowemu.
43 komentarze
Bardzo wartościowy tekst!
Co ciekawe – podczas czytania wielu tekstów z blogów, często ciekawych i wciągających, rzadko odnosiłam coś do siebie. Ten ostatni podpunkt – coś z czym się zmagam, a nie umiałam tego jakoś nazwać (czy może zdać sobie z tego sprawy) dopóki nie przeczytałam.
Jestem tu dzięki jestkultura.pl, bardzo się cieszę, że Andrzej wymyślił share week :)
Świetny wpis, bardzo osobisty i motywujący. Przepełniony autentycznymi uczuciami, doświadczeniami, rozterkami, poradami… Takie są najwartościowsze, takie najbardziej lubię. I choć nie komentuję zbyt często, to tym razem piszę aby dać znać, że dotarł w samo sedno. Dziękuję i pozdrawiam :)
Dziękuję Kasiu, Twój komentarz jest dla mnie sygnałem, że warto poruszać takie tematy na blogu :-)
Nie próbujesz – nic nie osiągasz, bo kto nie gra ten nie wygrywa. Jeśli na czymś nam zależy, jeśli czujemy, że jest to coś ważnego w naszym życiu, to powinniśmy walczyć i nie odpuszczać. Siedząc w kącie i marudząc nie zdobędziemy tego, na czym nam zależy :) Prawda? :)
Aż się zaczęłam zastanawiać, co się skłoniło do tak osobistego, tak zdeterminowanego pisania, bo czuć Twój upór i determinację. Kiedyś byłam bardzo uparta, jak to na byka przystało, teraz działam bardziej rozważnie i mam mocniejsze priorytety. Wierzę, że w życiu na wszystko przychodzi czas, a nawet złe decyzje doprowadzają nas w końcu do naszego upragnionego celu, bo gdybyśmy postąpili inaczej dziś bylibyśmy gdzie indziej, z kim innym, bylibyśmy inni. A ja jestem szczęśliwa będąc tym kim jestem, z kim jestem i gdzie jestem :)
pozdrawiam
Dziękuję :) Cieszę się, że dzięki akcji Andrzeja na blog trafiło tyle nowych, fajnych Czytelników :) Witam Cię serdecznie!
Świetny post, nie mogłam się oderwać. Nie wiem dlaczego, ale jakoś dzisiaj trafiłaś idealnie, potrzebowałam tych słów!
Pokonywanie własnych granic i często wyimaginowanych barier to świetna sprawa! Ja również chciałabym opuścić swoją strefę komfortu i otworzyć się na nowe blogowe, ale realne znajomości. Jakieś rady? :)
Jeśli chcesz poznać innych blogerów, warto raz na jakiś czas uczestniczyć w spotkaniach blogowych. Co roku jest organizowanych mnóstwo takich spotkań. Możesz też napisać do blogerów/blogerek z Twojego miasta i zwyczajnie umówić się na kawę :) Warto wychodzić poza wirtualny świat blogowy i przenosić relacje do reala, nabierają zupełnie innego charakteru :)
Wychodzenie ze strefy komfortu często jest brutalne i boli.
Świetnym przykładem, który odpisałaś jest lęk przed wystąpieniami publicznymi. Czytałem kiedyś badania o ludzkich lękach w których okazało się, że ludzie bardziej boją się wystąpień publicznych niż śmierci.
„Nie ma ciśnienia, nie ma diamentów” :)
Świetnie napisane :) Ja popadam w dwie skrajności- albo bardzo szybko porzucam cel, jeżeli już od samego początku idzie jak po grudzie, a z pomniejszych sukcesów nie odczuwam satysfakcji, a jedynie presję osiągania większych, lub potrafię ciągnąć temat niemożliwie długo, mimo, że czasami traci to sens, a ja ciągle chcę (poprzedni blog)! Jednak co raz częściej udaje mi się trafiać w złoty środek. :)
Ja uczę się cieszyć drobnymi sukcesami. Pisałam nawet o tym, co jest moją miarą sukcesu i nie jest nim wynik końcowy, a droga, którą pokonuję. Więcej tutaj – http://bit.ly/1MYdX9j.
świetny tekst :) rezygnacja z celu wcale nie świadczy o naszej słabości. często jest odzwierciedleniem świadomości naszych wyborów, uważności i skupienia na tym co robimy. nie zawsze to co kusiło nas wczoraj, chcemy nadal zdobyć dzisiaj. poza tym czasem najzupełniej w świecie nie warto ;)
Ja w zeszłym roku miałam bardzo ważną lekcję, którą najpierw traktowałam jako największą porażkę. Dziś myślę, że otwarte powiedzenie sobie „to jednak nie było dla mnie” plus przegrana, były krokiem do podjęcia kolejnych decyzji, dzięki którym zobaczyłam, w jakim kierunku chcę iść i poniekąd poznałam siebie. Postanowiłam więcej nie podejmować tego wyzwania, ale ono mocno otworzyło mi oczy.
Porażki też są po coś. Nie są przyjemne, wiadomo, ale jeśli wyciągniemy z nich pozytywne wnioski, działają na naszą korzyść. W sporcie porażki uczyły mnie więcej niż sukcesy, trzeba było je przeanalizować, a później wyeliminować słabe punkty. Po takiej lekcji, rozwój następował znacznie szybciej. Sukces potrafi rozleniwić.
Uwielbiam czytać te z twoich wpisów (ale nie tylko!), które nawiązują do wcześniejszej kariery sportowej. Czuję się trochę jak w Twojej skórze i doskonale rozumiem te wszystkie wyrzeczenia. Z drugiej strony poznaję to wszystko co dzieje się u mnie teraz z perspektywy osoby, która już raz to przeżyła i ma doświadczenie. No cóż sportowcy tak już mają (w większości), że łatwo nie rezygnują. To wystąpienie publiczne jest twardym dowodem na to jak sport kształtuje charakter człowieka :)
To prawda sport świetnie wyrabia charakter. Bo jeśli sportowiec jest w stanie pokonywać swoje słabości podczas treningów, to umie też to przełożyć na inne dziedziny życia. Lubię nawiązywać do sportu, bo te kilkanaście lat treningów są dla mnie bogatym bagażem doświadczeń, którym staram się dzielić z Czytelnikami na blogu.
PS Ja Ci trochę zazdroszczę tej sportowej przygody, którą ja już mam za sobą :)
Bardzo trafnie i dojrzale napisane. Często jak coś nam nie wychodzi i musimy odpuścić mamy poczucie, że jesteśmy beznadziejni i do niczego. Tymczasem może się okazać, że to coś (biznes, człowiek, styl bycia itp.) nie było dla nas i trzeba spróbować czegoś innego.
Pozdrawiam:)
Zmieniamy się przez całe nasze życie. Nasze oczekiwania i cele także. Masz rację, że warto podążać za teraźniejszością. Nie trzymać się kurczowo wcześniej ustalonych priorytetów, jeśli przyszedł moment, w którym nie czujemy się z nimi dobrze.
to ładne: „Kiedyś obawiałam się zmarnowanych szans. Myślałam, że mam tylko jedną jedyną szansę, by czegoś dokonać, coś przeżyć.” coraz rzadziej, choć wciąż się na tym łapię. dużo się zmieniło we mnie, kiedy faktycznie coś, co miało być ważnym projektem mojego życia, coś co bardzo chciałam naprawić i poprowadzić, coś do czego zachęcało mnie wiele osób, które dobre mnie znały… nie wypaliło. zabolało chyba najbardziej to, że przyjaciele i rodzina od razu mówili, że to zły pomysł, a ja nie bardzo chciałam odpuścić. trzymałam się kurczowo tego, że moi przełożeni dobrze mnie znają, i nie daliby mi projektu, którego bym nie ogarnęła. zdanie bliskich się nie liczyło, ani głos mojego własnego serca. byłam uparta, że ja coś naprawię i już. aż w końcu, po miesiącu pomyślałam sobie, że już nie muszę walczyć o sprawę przegraną od początku – zanim jeszcze ją dostałam do naprawy. wcale nie muszę. odpuściłam, bo poczułam że cel jest głupi, cel blokuje mnie i mój rozwój, wcale nie daje mi satysfakcji, a jedynie powoduje niepotrzebny stres i konflikty. długo wypominano mi, że zmarnowałam szansę i chyba sama długo czułam, że coś zmarnowałam, kiedy po prostu złożyłam rezygnację. ale kiedy patrzę na to rok później.. myślę sobie, że najlepsze co zrobiłam, to to, że odeszłam. od tego czasu wyklarowało się mnóstwo nowych opcji. i chyba nauczyłam się, że tak jak mówisz- nie warto jest się obawiać puścić cel i znaleźć inny. świetny post. utwierdził mnie, że nie jestem jedyną osobą, która kurczowo trzymała się celu. czasem czuję, że jestem głupim uparciuchem i sama siebie wplątuje przez to w kłopoty. dobrze wiedzieć, że nie tylko ja.;) przepraszam za takie może niezgrabne sformułowanie, ale… chciałabym być taką inteligentną babką jak Ty, kiedy będę w Twoim wieku. w jakimś sensie, zazdroszczę Ci rozwagi, tego, że trzymasz kurs i wiesz co robisz. sprawiasz wrażenie, że doskonale wiesz dokąd zmierzasz. i chyba nie masz żalu. to fajne. to tak pozytywnie nastraja.:) a miałam napisać krótko. jak zwykle nie wyszło.;)
Warto odpuszczac, tego trzeba sie jednak nauczyc. A spotkania w Olsztynie baaaaardzo zazdroszcze ;) Fajnie byloby poznac rodzime bloggerki. Pozdrawiam serdecznie, Ewa
Śledzisz profil na Facebooku Olsztyńskie Blogi ?- https://www.facebook.com/olsztynskieblogi?fref=ts. Tu pojawiają się informacje o różnych spotkaniach w Olsztynie.
Tak, tak. Dziekuje. Od czasu gdy mi o nich napisalas, to sledze ;) Niestety rzadko bywam w Polsce, aczkolwiek w maju bede. Wreszcie pobede sobie w tym naszym pieknym Olsztynie!
Daj znać, chętnie się spotkam na jakąś kawę na Starówce :)
Bardzo dobry tekst. Urzekł mnie fragment: „Każda decyzja, w której kierujemy się dobrem i miłością do drugiego człowieka jest dobra.”
Ja niestety nie potrafie tak kurczowo trzymać się celu, zbyt łatwo się poddaję. :( Tym bardziej podziwiam Twoją silną wolę. :)
Jestem na etapie wartosciowania swoich celów w życiu. Twój post dodal odrobinę światła moim rozmyslaniom. Chciałabym z Toba porozmawiać prywatnie, czy jest to możliwe? Np. przez maila? Nie ukrywam, że potrzebuję spojrzenia osoby trzeciej, takiej która ma doświadczenie :-) pozdrawiam
Pewnie, możemy pogadać sobie mailowo :)
U mnie biznes jeden nie wypalił, ale dalej jest celem praca na własną rękę. Uczę się, szkolę, czytam, trenuję i ćwiczę. Kiedy będę gotowa wyruszę w tę podróż raz jeszcze ale inaczej :)
Myślę, że najtrudniej jest przejrzeć na oczy. Zapatrzenie i skoncetrowanie na celu może powodować, że nic innego nie widzimy. Stajemy się głusi i ślepi, na znaki, na głosy, na symptomy. Trzeba mieć wiele mądrości aby pozwolić im do siebie dotrzeć, przyjąć i w efekcie zmienić kierunek. Wielu się to nie udaje lub refleksja przychodzi zbyt późno…
Czy Twoim celem jest poruszenie czytelnika i spowodowanie małego trzęsienia ziemi w jego głowie?
(Domyślam się, że tak. Dobrze Ci idzie.)
Może trochę tak, ale nie za mocno :)
Bardzo fajny tekst. Ciekawe, że ja poza strefę komfortu potrafię wyjść na treningu czy podczas startów, a w pracy zawodowej nie ma takiej opcji i tak tkwię tam, gdzie nie powinienem…
Staram się słuchać siebie i podążać za intuicją. Każdy wybór, niekoniecznie trafny, przybliża nas do celu. A cel? Czasami bywa niezamierzony i takie niespodzianki kocham najmocniej:)
Ja do dzisiaj mam poczucie, że jak postawiłam sobie cel to rezygnacja będzie porażką, a czasem warto cele zmieniać, przekształcać lub po prostu odpuścić. :) Nasze potrzeby się przecież zmieniają
Moje rany po porażkach, goją się bardzo wolno. Dlatego tak bardzo się ich boję. Jednak zerkając wstecz, jestem w stanie z pełną odpowiedzialnością przyznać, że to właśnie z nich wyciągnęłam najważniejsze życiowe lekcje.
Muszę się pilnować, jeżeli chodzi o zdobywanie wyznaczonych celów, bo jestem bardzo uparta, a to często doprowadzało do beznadziejnych sytuacji, w których siedziałam po uszy.
Dla mnie osobiście rezygnacja z celu jest bardzo trudna, dlatego takie teksty trafiają w samo sedno. Przypominają o tym, co najważniejsze
Dzięki Ci, że jesteś i że piszesz!
Dzięki Jola! :) Ja też bardzo przeżywałam wszystkie porażki w sporcie, a wcale nie było ich tak dużo. Trudno by porażkę przyjmować z entuzjamem, ale gdy emocje już opadną warto się zastanowić co było przyczyną niepowodzenia. Trzeba sobie uświadomić, że życie składa się ze wzlotów i upadków, i im szybciej podniesiemy się z upadku, tym szybciej nastąpi wzlot.
Ja też bardzo upieram się przy swoich celach, ale czasem zdrowiej jest odpuścić, niż podejmować się syzyfowej pracy. :)
Szczerze powiedziawszy będąc na spotkaniu blogerek, myślałam, że takimi przemówieniami zajmujesz się na co dzień, wszystko wypadło wzorowo :) Czekamy na prezentację.
Dziękuję, miło mi to czytać :-) Prezentacja poszła już do organizatorek. :-)
Wiesz, czasem łapię takiego doła. Myślę sobie, że w sumie to co robię nie ma żadnego celu, żadnego sensu. Nie lubię takich dni. Wiem, że kiedy zacznie się nowy, kolejny, następny, to wszystko stanie się znowu wartościowe i takie naprawdę… sensowne? W każdym razie dzięki za wpis, mam sporo do ogarnięcia po weekendzie majowym i wiąże się to właśnie z takim małym osobistym sukcesem, więc na pewno Twój tekst przeczytam jeszcze raz.
Pozdrawiam gorąco :)
Dorota dalas mi do myslenia tym wpisem, przezuwalam przez caly tydzien, mam wiele podobnych refleksji, w koncu podkradlam Ci temat i rozpisalam sie o tym u siebie. Dziekuje za inspiracje i pozdrawiam serdecznie beata
Chciałabym posłuchać Ciebie kiedyś na żywo, bo piszesz rewelacyjnie:)
Raz mi się zdarzyło, że konfrontacja z marzeniami i możliwością osiągnięcia celu rozbiła mnie tak, jak rozbija się szklankę o ścianę. W ciągu dziesięciu lat zmieniłem pracę średnio z dziesięć razy. Kiedy miałem dość wszystkiego, czego spróbowałem, ubzdurałem sobie, że wrócę do muzyki i grania na gitarze.
Chciałem z tego żyć. Praca przy kompie w domu pozwalała mi nadrabiać zaległości w muzyce. Grałem po osiem i więcej godzin dziennie. I któregoś dnia, po prawie trzech latach takiego życia napadła mnie intuicja i powiedziała mi, że tracę czas a życie mi ucieka na zamknięciu w domu i ćwiczeniach. Powiedziała mi, że nie lubię nagrywać, nie czuję potrzeby publicznych występów, a prowadzenie lekcji nie jest dla mnie.
Byłem zdruzgotany, bo ostatni plan na życie i cel w jaki wierzyłem umarł. Ale posłuchałem jej.
Kilka dni później intuicja napadła mnie znowu i powiedziała, że dawałem sobie jakoś radę pisząc i całkiem to lubiłem. Wybrałem nowy kierunek. Czasem warto zmienić drogę, zwłaszcza jeżeli nie czujemy postępu. Nie wszystko co lubimy robić, może być naszym sposobem na zarabianie.