Często zadaję najbliższym pytania w rodzaju „A jak….?” Nawet zdarza się, że mówią na mnie AJAK!
A jak nie zdam egzaminu? A jak mnie zwolnią z pracy? A jak nigdy nie będę mamą? A jak zostanę stara panną? A jak się rozchoruję i dopadnie mnie grypa? A jak ta grypa się rozwinie i będę miała powikłania? A jak się spóźnię? A jak to, a jak tamto? Przez całe życie zadaję sobie takie różne pytania. I co gorsza próbuję na nie odpowiadać. Nawet wyobrażam sobie te różne sytuacje i zaczynam się martwić. Większość sytuacji nigdy nie ma miejsca w rzeczywistości.
Dlaczego więc martwimy się na zapas? Czemu tak trudno jest patrzeć na dzień dzisiejszy i na to co mamy w danym momencie. A gdyby tak przestać się zastanawiać nad przyszłością? Byłoby pięknie!
Od dziecka wpajane nam są konsekwencje różnych zachowań. I rodzice starają się nam pokazać, że jak zrobimy to, to stanie się to i to. A jak tego nie zrobimy to będzie tak i tak. Nie twierdzę, że nie należy się liczyć z konsekwencjami i zupełnie nie patrzeć w przyszłość. Tak się nie da! Ale skupmy większą uwagę na to co dziś.
Marek Grechuta śpiewał:
Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy
Ważnych jest kilka tych chwil, tych na które czekamy
Ważne są te dni, a raczej ten dzień! Ważne jest DZIŚ!
Dziś nie jestem starą panną, jestem mamą, nie złapała mnie grypa, nigdzie się nie spóźniłam, nie miałam żadnych egzaminów i nikt mnie nie zwolnił!
Posłuchajmy sobie Marka Grechuty.
10 komentarzy
Zgadza sie:-) Optymisci i ludzie ktorzy sie nie martwia na zapas latwiej zyja i chyba dluzej…nie trzeba sobie wyobrazac najgorszych rzeczy, ktore moze nigdy nam sie nie zdarza. Lepiej cieszyc sie dniem dzisiejszym a dane problemy rozwiazywac w odpowiedniej chwili, kiedy naprawde juz stana nam na drodze, no ale takie podejscie do zycia to sprawa charakteru kazdego czlowieka, a jak wiadomo kazdy inny…
Skąd ja to znam… Tez mam tendencje do przejmowania się bzdurami :)
ten post jest o mnie! myślę, że to trudna rzecz do przezwyciężenia (to zamartwianie), jeśli jest się do niego przyzwyczajonym..często wynosi się też to martwienie jakby na zapas z domu (tak jest w moim przypadku)..odkrywam jednak ostatnio, że to zamartwianie się na zapas, tworzenie pesymistycznych scenariuszy jest w moim przypadku jakby przykrywką dla mojego lęku i skutecznie paraliżuje mnie przed działaniem…..dobrze jest umieć przewidywać rożne konsekwencje naszych działań itp, ale nie może stać się to naszą wymówką od działania, przeżycia życia, anie wyłącznie przetrwania :)
Zmartwieniom i innym lękom, strachom mówimy NIE!
to może dla eksperymentu zróbmy w tym tygodniu coś, na co nie miałysmy odwagi sie zdobyć, podejmijmy się działania, którego obawiałyśmy się, ze się nie uda?? moze okaże się, ze nasze pesymistyczne scenariusze nie miały pokrycia w rzeczywistości?
W tym tygodniu?? Czyś Ty zwariowała, ja już założyłam bloga, daj mi kilka m-cy wytchnienia !
chodzi mi o takie małe rzeczy np zdobycie się na rozmowę, której się obawialiśmy albo np pójście na zajęcia, których się obawiałyśmy (bo czy ja dam radę, czy to dla mnie itp.)…do nas nalezy pierwszy krok, reszta niech się dzieje sama ;)
Martwimy się na zapas, bo nie mamy zaufania do Tego Który dał nam życie. A przecież On (Który zna nas na wylot) wie najlepiej czego nam potrzeba i pragnie żebyśmy byli szczęśliwi;)
tak, jeśli patrzymy na kwestię zamartwiania się z punktu widzenia osoby wierzącej, to rzeczywiście zaufanie Jemu jest istotne tutaj…ale też nie każdy jest wierzący
Podobno 95% rzeczy o które się martwimy nigdy się nie wydarza. A na pozostałe 5% jest rozwiązanie :)