Na moim Instagramie, pod zdjęciem ostatnich zakupów w Ikei, wywiązała się dyskusja na temat nieplanowanych zakupów, które często robimy pod wpływem impulsu. Nie oszukujmy się, w Ikei można przepaść na parę godzin i naprawdę ciężko wyjść z niczym, albo przynajmniej z niczym nadprogramowym. Po przyjściu do domu okazuje się, że w sumie nie potrzebujemy kolejnych kubków, pościeli, pięknych tacek i wazonów. W domu piętrzą się rzeczy, z którymi nie wiemy co zrobić, bo a) szkoda wyrzucić, b) mogą się kiedyś przydać, c) ciężko przyznać się przed domownikami, że znowu nas poniosło. Taaak, wiem jak to jest!
Do najbliższej Ikei mam ok. 200 km i z jednej strony ubolewam nad tym, bo to fajny sklep z fajnymi dodatkami do domu, ale z drugiej to dobrze, bo pewnie byłabym tam stałym bywalcem. Po raz pierwszy odwiedziłam Ikeę rok temu w trakcie przeprowadzania metamorfozy salonu. Obawiałam się jakości mebli, które wówczas kupiłam, ale niepotrzebnie, po roku mogę stwierdzić, że stosunek jakości do ceny wypada na korzyść sklepu.
Będąc tydzień temu w Warszawie postanowiłam zahaczyć o Ikeę w konkretnym celu. Szukałam mobilnej szafki pod drukarkę, która jest zbyt duża, by postawić ją na biurku. Znalazłam ją w ciągu 30 minut. I mogłabym sklep opuścić, ale miałam jeszcze ochotę na kilka blogerskich drobiazgów, które zręcznie podsuwaliście mi na Facebooku. Takie standardy, które wszyscy kochamy – świece, ażurowe osłonki, tacki, butelki, lampiony. Moje zakupy możecie zobaczyć na załączonym zdjęciu, poza szafką, która jeszcze nie doczekała się złożenia. Uwierzcie, miałam ochotę na znacznie więcej!
Zasada 3P
Nie lubię zagraconej przestrzeni i zupełnie nie mam problemu z pozbywaniem się rzeczy. Stosuję zasadę 3 P, rzeczy muszą być pożyteczne, piękne lub pamiątkowe i jeśli przedmiot nie klasyfikuje się do żadnej kategorii, po prostu oddaję go w dobre ręce. Nie przywiązuję się także do książek, chyba że edukacyjnych, z których mogę jeszcze korzystać w przyszłości. Dlatego nie miałam oporu przed wyprzedażą książkową organizowaną kilka m-cy temu na blogu.
Wchodząc jednak do takiego sklepu jak Ikea, mam wrażenie, że moje racjonalne podejście do zakupów ustępuje miejsca fantazji. Nagle wszystko mi się podoba i co gorsza, wiele rzeczy by się przydało. Jak kupować mniej i przede wszystkim to, co zaplanowaliśmy? Mam swoje sposoby, by nie ulegać impulsom zakupowym. Zasady, którymi się kieruję już nie raz uratowały mnie przed niechcianymi zakupami, nie tylko w sklepach z artykułami domowymi, ale także w galeriach handlowych.
Jeśli nie mam przekonania, że dana rzecz jest mi niezbędna, odkładam ją z powrotem na półkę
Bardzo często w sklepie zastanawiam się, czy coś jest rzeczywiście potrzebne, czy pasuje do wystroju mojego mieszkania, mojej szafy, czy jest dobrej jakości. Jeśli nie mam przekonania, że tak jest, odkładam daną rzecz z powrotem na półkę. Zawsze gdy ogarniają mnie wątpliwości już w sklepie i mimo to zdecyduję się kupić daną rzecz, żałuję tego zakupu w domu i przeważnie go oddaję. Ostatnio kupiłam sandały – japonki, które nie do końca były tymi wymarzonymi. Kupiłam, bo znalazłam swój rozmiar (a to nie jest takie proste), były całkiem ładne, pasowały do wszystkiego, ale to jednak nie było to, czego szukałam. Po powrocie do domu praktycznie natychmiast zdecydowałam, że je oddam (cieszę się, że była taka możliwość). Dlatego gdy w sklepie mam wątpliwości odnośnie zakupu, to w domu będą one jeszcze większe. Uwierzcie mi!
Daję sobie czas na przemyślenie
Świetną metodą jest też odłożenie decyzji zakupowej na później. Zazwyczaj już parę minut po wyjściu ze sklepu, a już z pewnością po powrocie do domu, okazuje się, że w sumie dobrze, że nie kupiłam kolejnego pudełka, pościeli, kubka, czy torebki. Na zakupach często tracimy głowę, nie pamiętamy już, jakiego koloru bluzki szukaliśmy, czy jaki model spodni jest nam potrzebny i kupujemy coś co zupełnie nie pasuje do reszty, bo ładnie prezentuje się w sklepie. Danie sobie czasu na podjęcie decyzji zwykle rozwiązuje sprawę impulsywnych zakupów. Jeśli po jakimś czasie nadal mam ochotę na daną rzecz, kupuję bez wyrzutów sumienia.
Przed większymi zakupami przygotowuję sobie szczegółową listę
Rok temu w związku z metamorfozą salonu wybrałam się do Ikei po meble. Miałam ze sobą wydrukowaną listę mebli i dodatków, które chciałam obejrzeć i ewentualnie kupić. Nie miałam dużo czasu, więc posiłkując się listą odwiedzałam tylko konkretne działy. Spisałam wymiary mieszkania i mebli, by nie popełnić błędu. Zakupy zrobiłam bardzo szybko i absolutnie wszystko sprawdziło się w mieszkaniu. Nie kupiłam wtedy nic ponad to co zaplanowałam.
Jeśli chodzi o uzupełnianie garderoby, korzystam z 10 kroków, które sama stworzyłam. Jednym z punktów jest przygotowanie listy zakupowej na dany sezon. Mam taką listę przy sobie w aplikacji Google Keep w telefonie, w której dokładnie znajdują się rodzaj, kolor i fason odzieży. Na ten sezon mam zapisane na przykład brązowe sandały ze skóry, spodnie boyfriendy, beżowe lub granatowe chinosy, letnią sukienkę w kwiaty, małą brązową lub beżową torebkę ze skóry itd. Część pokrywa się z dream-listą stworzoną na blogu. To też dobry sposób na zobrazowanie sobie swoich planów zakupowych.
Lepiej kupić mniej, niż za dużo
Wychodzę z założenia, że zawsze zdążę coś kupić, dlatego rzeczy, co do których nie mam przekonania nie lądują w koszyku. Podobnie z ilością, nie kupuję czegoś na zapas, chyba że jestem przekonana, że ten zapas rzeczywiście zużyję.
Unikam przechadzania się po galeriach handlowych wyłącznie w celach rozrywkowych
Lubię zrobić rekonesans jakie nowości pojawiły się w sklepach. Jest to jednak bardzo zgubne, bo jeśli nie mamy silnej woli, to window shopping może przerodzić się w zwyczajne shopping. Dlatego jeśli nie mam konkretnych zamiarów zakupowych to nie wchodzę do sklepu. Co mi przyjdzie z oglądania różnych rzeczy, jeśli nie zamierzam nic kupić? Mówi się, że okazja, czyni złodzieja, więc staram się unikać pokus zakupowych.
Idę z osobą, która nie ulega impulsom zakupowym
Taką osobą jest mój mąż. Zazwyczaj zadaje mi niewygodne pytania typu: po co Ci kolejny kubek, przecież masz już taką tackę, gdzie Ty to postawisz? Skutecznie zniechęca mnie do ponadprogramowych zakupów. Nazywam go Strażnikiem Teksasu i nie zawsze zabieram ze sobą.
Jeśli powyższe sposoby zawodzą i mimo wszystko ulegam impulsom zakupowym, nie katuję się później robiąc sobie wyrzuty. Wyciągam wnioski, by następnym razem nie ulec pokusie. Jestem ciekawa, czy też tak macie, że wchodząc do sklepów takich jak wspomniana już Ikea, tracicie głowę i kupujecie ponadprogramowe rzeczy. Jakie są Wasze sposoby, by okiełznać silną potrzebę zakupów w galeriach handlowych? Chętnie je poznam.
36 komentarzy
Mąż – Strażnik Teksasu :) Bardzo mi się to spodobało :) Ja właśnie popełniam ten błąd, że często chodzę po galeriach handlowych dla zabicia czasu (bo np. czekam na pociąg albo jestem z kimś umówiona i przyjechałam przed czasem) i zdarza się, że coś wypatrzę i ulegnę impulsowi. A jeśli mam towarzystwo do zakupów, są to osoby podobnie impulsywne jak ja.
Tak, określenie idealnie pasuje do mojego męża, dlatego nie zawsze zabieram go ze sobą. Z resztą dla niego zakupy, szczególnie te odzieżowe, to katorga. ;)
Widzę, że ostatnio mamy bardzo podobne przemyślenia i podobny wpis mam u siebie. U mnie sprawdza się zasada 30 dni. Zapisuję sobie rzeczy, które chciałabym kupić, mieć, ale jeśli nie są sprawdzone, albo są wywołane jednorazową potrzebą daję sobie minimum 30 dni na przemyślenie zakupu. Jeśli po tym czasie ciągle mi tego brakuje, kupuję bez wyrzutów sumienia. A i tak większość listy po prostu z niej wylatuje, bo po tym czasie okazuje się, że jednak nie jest mi potrzebna.
30 dni wydaje się dużo, ale przed większym zakupem to świetna strategia, przed drobnymi czasem wystarczy kilka dni. Ja tak mam, że planuję zakup konkretnych rzeczy, na przykład ubrań, znacznie wcześniej, problem pojawia się wtedy, gdy nic nie spełnia moich oczekiwań i kupuję coś, co jest słabym odpowiednikiem. Dlatego postanowiłam, że jak czegoś nie jestem pewna w 100 %, nie kupuję.
„Zawsze gdy ogarniają mnie wątpliwości już w sklepie i mimo to zdecyduję się kupić daną rzecz, żałuję tego zakupu w domu”
Mam dokładnie tak samo! Jeśli tylko mam jakiekolwiek wątpliwości w sklepie odkładam rzecz spowrotem na półkę i zazwyczaj już do niej nie wracam.
Czasami zdarzają się wyjątki, że cały tydzień myślę, że może jednak ta sukienka była ładna i powinnam była ją kupić. Wtedy wracam i kupuję.
Mam też sposób na takie rzeczy, które zobaczyłam w katalogu i „za mną chodzą” idę wtedy do sklepu i przymierzam. W 90% przypadków okazuje się, że moja „choroba” na daną rzecz mija bezpowrotnie, bo ciuch rewelacyjnie wyglądał na modelce, ale uszyty jest tak strasznie, albo z tak złych materiałów, że napewno bym go nie kupiła.
I problem z głowy! ;)
Tak się dzieje w przypadku zakupów internetowych, zawsze ciuchy wyglądają świetnie na modelkach. Rzadko kupuję przez internet, chyba że mam możliwość sprawdzenia czegoś stacjonarnie, albo znam na tyle markę, że mam do niej zaufanie.
Kiedy robiłam sobie zakupowy post omijałam galerie handlowe jak diabła. Mam słabą wolę wiec umacniałam ja nie wystawiając się na pokuszenie :)
Nie przepadam za zakupami, ale jak już trafię do Ikea czy Home&You to przepadam, a oczy mi się świecą i nagle pragnę wszystkiego, każdego bibelotu, dekoracji, ramki, kubeczka. Tylko te sklepy tak na mnie działają. Magia jakaś. :)
Znam to Karola ;)
Ja również mam zdrowe podejście do zakupów każdego typu – od domowych po te typowo kobiece, czyli ubraniowe. Z kolei Ikeę bardzo lubię i uważam, że to świetny sklep dla każdej wnętrzomaniaczki :)
Na mnie działa myśl o sprzątaniu. W ten sposób pozbyłam sie prawie wszystkich bibelotów i skutecznie chroni mnie ta myśl również przed kupowaniem nowych. Lubię mieć czysto, a nie mam czasu sprzątać więc pozbyłam się tego co powodowało, że sprzątanie zajmowało mi dwie godziny zamiast 30 minut. A książki przestałam kupować w papierze, przerzucając się na ebooki:)
O tak, argument ze sprzątaniem i na mnie działa. Im mniej mamy rzeczy, tym łatwiej utrzymać porządek. Nie zniosłabym mieszkania upstrzonego bibelotami. Nie mam też tyle miejsca, by te wszystkie drobiazgi gdzieś schować.
O tak. schłodzenie emocji na zakupach już nie jeden raz obronił mnie przed nadprogramowymi zakupami. Zazwyczaj gdy wybieram się do sklepu zabieram ze sobą określoną ilość gotówki, którą mogę wydać. Zasadą jest płacenie tylko nią, a nieużywanie karty. Jeśli nie wyrabiam się w przygotowanym przez siebie budżecie redukuję ilość produktów w koszyku.
Świetny pomysł z tą gotówką, wydatki za pomocą karty bywają dla nas nieuchwytne, dopóki nie spojrzymy na wyciąg z konta. Płacąc gotówką, dokładnie wiemy ile wydaliśmy.
Zauważałam, że łatwiej jest mi dokonywać rozsądnych zakupów w Ikei, niż w drogerii i sklepach z ciuchami…Zdecydowanie powinnam nam tym popracować;)
Na każdego działa coś innego, ja z kolei w drogeriach nie szaleję :)
Ja kieruję się jedną zasadą na zakupach: Promocja lub przecena nie jest powodem, żeby coś kupować ;) Owszem, fajnie jest kupić coś w tańszej cenie, ale jeśli tego nie potrzebuję to nawet niska cena nie powinna mnie przekonywać do zakupów ;)
Oj tak, lista niezbędnych rzeczy pomaga. ;) Kiedy nie idę ze sprecyzowanym celem – zazwyczaj kupuję dużo więcej. Mam silną potrzebę kupienia czegokolwiek. Dobrze, że zaczęłam z tym walczyć i powiem Wam, że jest coraz lepiej. :D
Ja nie umiem się powstrzymać przy zakupie książek, chociaż teraz i tak jest już lepiej, bo siostra mnie hamuje. Kupuję książki na zapas, ostatnio przerodziło się to jednak w zakup powieści, które są kontynuacją cyklu lub bardzo chcę je przeczytać :)
Książki też mnie zawsze kuszą, ale staram się mieć 2-3 w zanadrzu i dopóki ich nie przeczytam, nie kupuję kolejnych. Dobrym sposobem na zyskanie nowych książek jest wymiana wśród znajomych, ja taką przeprowadziłam na blogu i tym sposobem zyskałam kilka nowych pozycji. :)
tego też nie potrafię i nie oddam nikomu! :) zakupionych woluminów :)
Absolutnie nie mam problemu z kupowaniem nadprogramowych rzeczy w Ikei :). To, co kupuję musi być przydatne i pasować do mieszkania, w dodatku muszę być w 100% przekonana o potrzebie. Dlatego nie mam tych choćby blogerskich gadżetów z Ikei i wielu innych rzeczy z innych sklepów.
To znowu z tej pustej kartki, o której pisałam – póki nie wiem, czym ją zapisać – nie zapisuję.
Ostatnio dzięki Twoim postom z tej serii wypracowałam sobie bardzo skuteczny „system” nie ulegania zachciankom :). Najpierw upewniam się, że „potrzeba” jest realna i nie znika tak szybko jak się pojawiła, następnie określam parametry które dana rzecz musi spełniać aby pasowała do wyznaczonego stylu i przeglądam ulubione sklepy internetowe, ulubionych sprzedawców, allegro etc. Gdy już mam rozeznanie ruszam do konkretnego sklepu lub kupuję online jeżeli znam firmę.
A pierwszą zasadą jest wysoka jakość i pełne pokrycie moich potrzeb – nie kupuję czegoś co nie zadowoli mnie w 100% i co jest słabej jakości.
Na zakupowe pokusy pozwalam sobie tylko w kwestii kubków, notesów, książek i starych polskich komedii :)
Brawo Kasia! Masz bardzo rozsądne podejście do zakupów :)
Powoli uczę się opanowania na zakupach. Podoba mi się twoja zasada 3P, przez pryzmat której postaram się spojrzeć na posiadane przeze mnie rzeczy. Zazwyczaj stosuję metodę przemyślenia zakupu w domu. Najgorsze były jednak początki. Pochodzę z małego miasta i w czasach liceum, kiedy zaczęłyśmy z mamą jeździć do galerii handlowych, zachłysnęłyśmy się mnogością sklepów i ładnych rzeczy. W tej chwili płacimy za to przepełnionymi szafami, ale widzę światełko w tunelu i z roku na rok zawartość mojej szafy podoba mi się coraz bardziej.
A Ikea to zło w czystej postaci i po prostu do niej nie jeżdżę, mimo że mam ją na miejscu, chociaż ta ażurowa tacka, to coś na co choruję od dawna i pewnie w końcu po nią pojadę, ale mam nadzieję, że tylko po nią :)
Ale jeśli chodzi o Twoje zakupy to wszystkie spełniają zasadę P- są Piękne! Nie ma czego żałować! :) Ja nie przepadam za zakupami, zawsze idę w konkretnym celu i wychodzi mi to na dobre :) Ale też sporo czasu musiałam się uczyć panowania nad emocjami w galerii handlowej :)
Muszę wprowadzić tą zasadę 3P :)
Dac sobie czas na przemyslenie to wazna rzecz, mysle ze niektore osoby ze starszego pokolenia moga miec tu problem w zwiazku z nawykami wyniesionymi z PRL-u, to chyba troche taki samoistny odruch i przejaw instynktu samozachowawczego w odpowiedzi na puste pulki. Dlatego co rzucali, to sie bralo, ale niektorym to jeszcze pozostalo. Pozdrawiam serdecznie Beata
Często też kupujemy na zapas coś co jest akurat w promocji, nie zawsze kierując się rzeczywistymi potrzebami.
Ja jestem z tych, którzy odkładają decyzje zakupowe na później. Bardzo rzadko działam pod wpływem impulsu – wtedy wyrzuty sumienia mam gwarantowane. Zazwyczaj odczekuję kilka godzin lub dni i wracam po konkretną rzecz. Gorzej, gdy już jej nie ma w sklepie, wtedy wyrzucam sobie, że nie oddałam się małemu szaleństwu :P
Ale pewnie w większości przypadków wychodzi Ci to na dobre. Ja też czasem żałuję, że czegoś nie kupiłam od razu. :)
ja przepadam w Ikei ! ale ostatnio faktycznie robię coraz bardziej przemyślane zakupy ;) uczę się minimalizmu, bo nadmiar rzeczy zaczął mnie przytaczać
Zazwyczaj wyszukuję ubrania/akcesoria online, idę do sklepu, kupuję i wychodzę. Mam tendencję do obkupywania się w rzeczy niepotrzebne kiedy zaczynam się szwendać.
Mi wystarczy ze ide z mężem, czym bym się nie zachwyciła to moj ukochany pyta: a po co Ci to, a do czego to będzie, a gdzie top ostawisz … i się okazuje ze ma rację ale cssiiii :D
Napisałaś coś bardzo ważnego, warto zapamietać poniższy cytat:) Nie ma co ciosać sobie kołków na głowie za przeszłość. Najmądrzejszym rozwiązaniem jest wyciągnąć wnioski, żeby wiedzieć co robic lub czego nie robic w przyszłości.
„Jeśli powyższe sposoby zawodzą i mimo wszystko ulegam impulsom zakupowym, nie katuję się później robiąc sobie wyrzuty. Wyciągam wnioski, by następnym razem nie ulec pokusie.”
Całe mieszkanie mam w Ikei i muszę przyznać, że poza stołem, który zaczął się rozpuszczać, wszystko jest w świetnym stanie. Poza tym – kocham biel we wnętrza, a Ikea w takich meblach przoduje.
W tej chwili dokupuję drobiazgi, chociaż bardzo mocno staram się powstrzymać. Tylko nie zawsze się udaje :)