Marzy mi się domek na wsi, w otoczeniu zieleni. Tam wreszcie mogłabym odpocząć, oderwać się od świata, jego problemów, chorób, niewiadomych i lęku. Mogłabym oddychać pełną piersią, odżywiać się zdrowo, biegać, podziwiać wschody i zachody słońca, a zimą przyozdabiać przydomowe choinki i lepić bałwany. Oczyma wyobraźni widzę jak siedzę przy kominku w bujanym fotelu, z gorącym kakao i czytam, a w tle leci moja ukochana Macy Grey. Marzy mi się wyjazd do Nowego Jorku i zobaczenie tych wszystkich miejsc, które znam z filmów i seriali, mogłabym zrobić masę kultowych zdjęć za pomocą wymarzonego obiektywu. Marzy mi się paryski szyk na żywo w Paryżu i w mojej szafie, croissanty w Wenecji i gorące lato w Toskanii.
Piękne są te moje marzenia i tak sobie myślę, że może kiedyś uda mi się je zrealizować. Moja lista marzeń jest długa. Zawiera także bardzo osobiste punkty dotyczące mnie i mojej rodziny, ale też drobne, które mogę spełnić bardzo szybko, jak na przykład domowe frytki na obiad i wieczorny seans z Bridget Jones.
Na tegorocznym urlopie w Chorwacji czułam się wyśmienicie. To był bardzo udany wyjazd, który będę wspominała jeszcze długo i mam głęboką nadzieję kiedyś tam wrócić. Chłonęłam śródziemnomorski klimat i oszałamiające widoki. Żyłam chwilą. Poranki na balkonie z widokiem na morze, wspinaczka na szczyt i zapierający dech w piersiach widok na miasto, zachód słońca, kąpiel w lazurowej wodzie, słodkie owoce i dobre wino. Możecie powiedzieć, że w Chorwacji łatwiej celebrować życie, niż w naszej polskiej, szarej rzeczywistości. Nie zgodzę się! Spędziłam równie cudowny czas – o ile nie lepszy – na biwaku nad jeziorem dwa lata temu. To nie od miejsca zależy mój pełny odpoczynek, ale od umiejętności bycia tu i teraz.
Nie muszę mieć domu, by usiąść wygodnie w fotelu z filiżanką kakao i oddać się lekturze, nie muszę mieć wymarzonego obiektywu, by łapać piękne kadry, nie muszę być w Nowym Jorku i robić zakupów w Paryżu, by zorganizować sobie fajną garderobę. Nie muszę uzależniać mojego szczęścia od posiadania. Mogę BYĆ. Ze sobą, z bliskimi, z naturą, w ciszy, w tłumie i we własnym domu, z własnymi myślami.
Bywa, że daję się nabrać złudnemu przeświadczeniu, że jak już coś osiągnę – zdobędę upragnioną pracę, nabędę nowe umiejętności, zaliczę wymarzoną podróż – to wreszcie poczuję się spełniona i szczęśliwa. Tylko, że to wcale tak nie działa! Nigdy nie zaznam spełnienia, jeśli będę je uzależniała od rzeczy i wydarzeń zewnętrznych. Łapię się na tym, że po osiągnięciu jakiegoś celu, wcale poziom mojego szczęścia nie wzrasta. Jeśli odczuwam euforię to trwa ona bardzo krótko. Kiedyś byłam mistrzynią świata, i co mi z tego zostało? Satysfakcja? Nic, a nic! Już zapomniałam jak to jest! To już dawno minęło. Liczy się to co jest teraz. Liczy się tylko ta chwila. Nie zaznam szczęścia, jeśli nie nauczę się doceniać każdej najmniejszej chwili. Na tym polega uważność życia. Na dostrzeganiu i czerpaniu garściami z tego, co daje nam Bóg dzisiaj.
Człowiek do szczęścia potrzebuje naprawdę niewiele. Gdy zaczęłam pomału ograniczać swoje potrzeby posiadania różnych „niezbędnych” rzeczy, albo kupowania czegoś na zapas, bo nie daj Panie Boże się skończy, stałam się pomału wolna. To proces, którego wciąż doświadczam, nie ścigam się z nikim, ani nawet ze sobą. Nie uczyniłam z minimalizmu jakiegoś bożka, wystrzegam się wciskania samej siebie w sztywne, uwierające schematy. Nie odżegnuję się od materializmu, bo fajnie jest czasem wydać pieniądze na głupoty. Staram się nie przywiązywać do rzeczy, one dziś są, jutro może ich nie być. Korzystam z życia. Czerpię radość z biegania w lesie, choć okrutnie się męczę i nie wiem czy kiedykolwiek „wyjdę na ludzi”, ale nawet doczołgując się do mety podziwiam świat. Odgłosy lasu, szeleszczące liście pod moimi stopami, świeże powietrze. Zachwycam się jak dziecko. Czerpię z natury.
Nie staję się amiszem, który stroni od technologii, wszędzie widzi chemię i ogranicza się tylko do niezbędnych do życia rzeczy, a najlepiej tych, które wykonał własnoręcznie. Po prostu kontroluję to, czym karmię moje ciało i duszę. Nadal marzę o domku na wsi, podróżach, spójnej szafie, śniadaniach w Wenecji i spacerach w Paryżu. Marzenia są czymś wspaniałym, i cudownie jest móc je spełniać, ale staram się patrzeć uważnie, by po drodze coś ważnego mi nie umknęło.
Post, który powstał rok temu, nadal bardzo aktualny ⇒ Prostota daje mi szczęście
Tradycyjnie, będzie mi miło, jeśli polecisz mój post znajomym przy pomocy przycisków poniżej. O ile oczywiście okazał się pomocny. Ściskam! :)
46 komentarzy
Piękny post… taki uświadamiający bycie. Czytałam z wielką przyjemnością :)
Dziękuję! :)
Jeśli nie zaczniesz być szczęśliwa tu i teraz, to nie zaczniesz być szczęśliwa nigdy.
Absolutnie się zgadzam z tym, co napisałaś. Własny dom, podróże, wymarzona garderoba czy idealna figura sprawią, że poczujemy się szczęśliwi w chwili osiągnięcia tego celu, ale w końcu nam „spowszednieją”. Dlatego najlepiej doceniać te małe rzeczy, niezależnie od tego co mamy i dzięki nim budować swoje szczęście.
Dokładnie! Nie wiemy przecież, czy uda nam się spełnić nasze marzenia. Oczywiście trzeba być dobrej myśli, ale jeśli nie, to czy nadal możemy być szczęśliwi? Pewnie! Bo wszystko zależy od naszego nastawienia. Zawsze powtarzam, że nie wiem co będzie jutro, warto patrzeć na to co jest dzisiaj! :) Pozdrawiam! :)
Dorota zgadzam się z Tobą całkowicie, też staram się tak patrzeć na życie. Mało posiadam, mało zarabiam mam stary domek na wsi o, którym tak marzysz ale wcale nie jest w nim tak kolorowo. Powinnam odremontować cały ten dom ale nawet kredytu w banku nie dostanę ale pamiętam chwile gdy nie miałam co do garnka włożyć i mieszkałam w wynajętych mieszkaniach. Wyjściem było wrócenie do rodzinnego domu i pozbycia się marzeń o wielkim mieście ale teraz nie martwię się o dach nad głową a w ogródku zawsze coś wyhoduję. Ograniczenie to nie pozbycie się marzeń wiec marzę co dnia i staram się uważniej żyć:) ( ale się rozpisałam to do mnie nie podobne )!
Cieszę się, że się rozpisałaś i podzieliłaś swoją historią. Wiem, że z tym domkiem to nie jest tak różowo. To skarbonka bez dna, zawsze jest coś do zrobienia. Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma, prawda? Pięknie napisałaś o tym, że ograniczenie to nie pozbycie się marzeń. Życzę Ci Sylwio spełnienia ich wszystkich! :)
A dziękuję bardzo…
Jakie to prawdziwe… Rozglądam się wokół i widzę, jak wszyscy wokół pędzą, aby „zdążyć” wybudować dom, kupić nowe auto, zadbać o świetne ciuchy i w tym wszystkim po prostu się gubią. Gdzieś po drodze zostawiają zdrowie; czas, który mogliby poświęcić bliskim; nadwyrężają więzi, aby ze wszystkim się „wyrobić”. I gdy tak się temu przyglądam to zdecydowanie wybieram moje małe M i bliskość rodziny, która określa mnie każdego dnia. I w tym moim „wąskim” pewnie dla niektórych świecie jest wiele marzeń, które codziennie dodają mi sił.
No właśnie ze wszystkim zdążyć, a potem nie mieć czasu nawet by się tym nacieszyć.
Przyjemnie czyta się tak lekki i świadomy wpis. Mam wrażenie, że jest bardzo ważny dla Ciebie, czytając go pomyślałam również o moim otoczeniu tym materialnym i niematerialnym i jeśli chodzi o oba, to powiedzenie „od przybytku głowa nie boli” w tych czasach straciło kompletnie znaczenie. Na każdym kroku dajemy się często omamić różnymi kiczowatymi bzdurami, które okazują się być jednosezonowymi trendami. Na portalach społecznościowych okazuje się, że mamy setki znajomych, a w rzeczywistości na ulicy często ludzie odwracają od siebie głowy, udając, że nie widzą. Cieszmy się zatem tym, co mamy i szanujmy nasze tu i teraz. Pięknie piszesz ;)
Dziękuję :) Świetny przykład z tymi znajomymi na portalach społecznościowych. Czasem mam wrażenie, że to jakiś konkurs – wygra ten, kto ma ich najwięcej. Odpadłabym w przedbiegach! ;)
Ależ wspaniale to ujęłaś! Czytam od początku! :)
szczera prawda:) fajnie, że zwróciłaś na to uwagę:) takich postów od rana potrzebuje chyba każda z nas:) czasami ciężko zrozumieć jak wiele przecież posiadamy:) ściskam
Tak minimalistycznie jest po prostu najlepiej, najbardziej w zgodzie ze sobą :)
Dlatego ja nie biorę udziału w wyścigach szczurów i żyję po swojemu tak, jak lubię ;) Wcinam słodyczę, nie uprawiam sportu, bo nie znoszę. Może i będę żyć krócej, ale zaznam trochę przyjemności ;)
Ulżyło mi, że jest jeszcze ktoś, kto nie cierpi sportu jak ja! :D
Kochana ja jestem wzorem nie do naśladowania ;) Mało ruchu, niezdrowe żarełko, dużo czasu spędzonego przed kompem ;) Ale cieszę się, że mogę z tego korzystać ;)
Ja też kiedyś wcinałam słodycze – do tej pory mam etapy, w których sobie folguję – nie uprawiałam żadnego sportu i większą część dnia spędzałam przy komputerze. Wychodziłam z podobnego założenia co Ty i w ogóle nie myślałam o konsekwencjach. Aż przyszedł taki moment, że zaczęłam czuć się coraz gorzej, coraz częściej byłam przygnębiona, paradoksalnie brakowało mi sił na cieszenie się życiem. Postanowiłam coś z tym zrobić. Najpierw przeczytałam książkę „Zamień chemię na jedzenie”, potem „W dżungli zdrowia”, w między czasie popularny stał się program „Wiem co jem…”. To wpłynęło na to, że diametralnie zmieniłam nawyki żywieniowe i zaczęłam się ruszać. Już nie zwlekam się z łóżka rano ledwo żywa, a wieczorami nie padam na łóżko z wycieńczenia, mam siłę na wyjścia do kina, spotkania ze znajomymi, podróże.
Nikogo jednak nie naciskam, każdy musi sam dokonywać wyborów, które uważa za najkorzystniejsze. Pozdrawiam! :)
Może coś w tym jest, bo ja mam często „doła”, szybko się męczę psychicznie i fizycznie… Ale nie mam na to motywacji. Nieraz próbowałam wziąć się za siebie, ale wytrwałam tylko parę dni…
Bo to jest przerażające tak z dnia na dzień nagle wszystko zmienić! Zacznij od małych kroczków. Na przykład spacer do pracy/szkoły/po zakupy, zamiast margaryny kup masło, spróbuj słodzić herbatę miodem. Mówią, że trwałe zmiany zachodzą wtedy, gdy stopniowo wprowadzamy je w życie. Powodzenia!
Jeśli to ma poprawić moje samopoczucie, to warto spróbować! :D Miód też pyszny, choć droższy ;)
Blokotek – mam dokładnie takie samo podejście :)
I to jest właśnie to, co staram się stosować – dostrzeganie tych małych, codziennych radości. Dokładnie tak, jak piszesz. Czasem tak łatwo jest marudzić i narzekać, że nie mamy na wyciągnięcie reki, czegoś co wydaje się być jedynym synonimem szczęścia. A przecież wystarczy zmienić nastawienie i zauważyć to, co już dało nam życie :)
Kinga
Kiedyś ludzie dostrzegali małe rzeczy, bo nie mieli większego wyboru – dalekie podróże były nieosiągalne, a technologicznych nowinek zwyczajnie nie było. Przyszła moda na sięganie dalej, wyżej i co? I nico, bo szczęście nie poszło wcale z duchem czasu. I całe szczęście, bo każdy może być szczęśliwy na swój własny sposób :) Trzeba tylko się zatrzymać, co rozpędzonym ludziom przychodzi z trudem.
Bardzo wartościowy wpis. Lubię u Ciebie to dopracowanie, które czuć w każdym tekście. Czytałam z wielką przyjemnością :)
pozdrawiam, A
Bardzo dziękuję! :)
Ostatnie zdanie jest strzałem w 10. Pięknie to opisałaś. Cały wpis jest świetny!
hm, jakbyś czytała w moich myślach:). za każdym razem kiedy biegam, myślę sobie właśnie TO. Mogę mieć wszystko, ale jeśli nie będzie mnie cieszyć, to, co zwyczajne, normalne, czasem aż tak normalne i banalne, że może głupie… jeśli te normalne chwile nie cieszą, to żadne, największe osiągnięcie, plan, spełnione marzenie, idealne i wymarzone coś, nie będą mnie cieszyć dłużej, niż do następnego wschodu słońca. piękne marzenia, zwłaszcza ten domek na wsi to, coś co chyba mocno czuję sama, mimo, że zawsze byłam „mieszczuchem”;)
Mieszkałam przez kilkanaście lat w domu rodzinnym i mawiałam, że jak dorosnę będę mieszkać w mieszkaniu, bo zawsze będzie ciepła woda (mieliśmy bojler i ciepła woda kończyła się mniej więcej w połowie kąpieli), będę mogła ogrzewać mieszkanie do woli i nic nie będzie się sypać. W domu zawsze było coś do remontu. Teraz, marzy mi się domek. Cóż, natura ludzka jest przewrotna! :)
Możliwe, że mam gorsze doświadczenia z domem jednorodzinnym (ja mieszkałam dwadzieścia kilka lat), bo mam dość domów na resztę życia ;) Chwalę sobie mieszkanie w bloku, gorącą wodę na życzenie, względnie łatwy (pomijając obecne korki) dojazd do każdego punktu miasta i przede wszystkim brak konieczności palenia w piecu :) Wieś i domki to nie dla mnie jednak.
Cos w tym jest, ze odkladamy szczescie na pozniej, na po tym jak zdamy egzamin, skonczymy studia, znajdziemy prace, kupimy sobie dom i tak dalej, na wieczne nigdy, a zycie przecieka nam przez palce. Pozdrawiam serdecznie Beata
„Człowiek do szczęścia potrzebuje naprawdę niewiele.” jak dobrze jest to sobie uświadomić :)
To uświadamianie, to czasem długi i żmudny proces. :)
Był w moim życiu etap kiedy to bardzo chciałam”mieć”. Bardzo dużo pracowalam i im więcej miałam tym więcej chciałam. Nigdy nie było dość, nowe nabytki cieszyły tylko przez chwilę, a ja czułam się coraz bardziej nieszczęśliwa. W końcu wypaliłam się zawodowo i powiedziałam koniec. Od blisko 10 miesięcy nie pracuję na etacie, mój status materialny nieco się obniżył, a mimo to czuję się szczęśliwsza. Wreszcie mam czas na celebrowanie chwil oraz naukę nowych rzeczy. Wreszcie czuję się wolna, a życie nie przecieka mi przez palce.
Trzeba nauczyć się cieszyć z tego co się ma. Wtedy to lepsze przychodzi łatwiej. Niewymuszone.
Po przeczytaniu przypomniały mi się słowa Paulo Coelho „Co jest najśmieszniejsze w ludziach:
Zawsze myślą na odwrót: spieszy im się do dorosłości, a potem wzdychają za utraconym dzieciństwem. Tracą zdrowie by zdobyć pieniądze, potem tracą pieniądze by odzyskać zdrowie. Z troską myślą o przyszłości, zapominając o chwili obecnej i w ten sposób nie przeżywają ani teraźniejszości ani przyszłości. Żyją jakby nigdy nie mieli umrzeć, a umierają, jakby nigdy nie żyli.” Patrzeć z uwagą na każdy moment w życiu i czerpać z nich radość. Dziękuję za przypomnienie o tym co właściwe w życiu
Genialny cytat! :)
Czy właśnie tak nie jest? Ja czasami przypominam sobie tą genialną obserwację kiedy życie zaczyna być szybkie a ludzie za bardzo biegają za czymś i po coś. Nie można dać się zwariować bo zbyt łatwo jest się nakręcić. „Przechodź spokojnie przez hałas i pośpiech…”
Czasem się zastanawiam czy to taki trend, że nikt na nic nie ma czasu, bo właśnie się spieszy, albo jest już gdzieś spóźniony itd. Pewnie sama czasem robię podobnie, ale coraz częściej się zatrzymuję i obserwuję życie…tak jak mówisz nie dajmy się zwariować
Polecam ksiazke Policz do 100. Taka wlasnie w temacie, czy te rzeczy sa nam potrzebne, czy z czyms sie wiaza. Od razu dodam, ze to nie jest poradnik :) tylko ksiazka z przeslaniem
Dziękuję za polecenie. :)
Warto doceniać to co mamy obecnie, ale jednocześnie dążyć do wielkich rzeczy. Nie warto odkładać szczęścia na później, ale z marzeń też nie powinno się rezygnować. Chyba, że komuś wystarcza naprawdę niewiele. Najważniejsze dla mnie jest uświadomić sobie czego chcemy i dlaczego akurat tego. :)
Mniej znaczy więcej. :)
Dostrzeganie tego co się ma i życie w zgodzie ze sobą, wymaga dużej pracy. Może być to trudne zwłaszcza , że żyjemy w ciągłym pędzie. I zapominamy, co jest dla nas najważniejsze. Ale warto dokonywać zmian.
Pięknie to napisałaś. To bardzo ważne, żeby w takich konsumpcyjnych czasach bardziej świadomie BYĆ. Dobrze, że o tym piszesz! <3
Hej, ja jestem sobie teraz w domku na wsi, biegam, zbieram orzechy i maliny, gruszki już się skończyły, pomidory też… Minimalizm i radość z być a nie mieć ostatnio stosuję trochę z przymusu: nie mam pracy i naprawdę mój portfel jest pusty…
Często mówimy sobie, że jeśli będziemy coś mieć, to będziemy szczęśliwsi, spełnieni, zadowoleni. Warto dostrzec i docenić to co mamy wokół siebie, co daje nam radość. Wyjście na spacer, dobra kawa z przyjaciółką, wyjazd na wieś do rodziny. Czasami warto się wyłączyć z życia internetowego i wsłuchać w to co nas otacza.
Tylko nie Amiszem, oni mają takie śmieszne brody;), ale za to rewelacyjnie gotują. Kiedyś miałam okazję odwiedzić wioskę Amiszów i zajadać ich przysmaki, niesamowite przeżycie. A wracając do tematu, to powiem Ci, że im jestem starsza, tym większą jestem zwolenniczką „być”. Myślę, że to straszne marnowanie życia takie przeświadczenie, że jak kupie to i to, wtedy stanę się szczęśliwa. Nie prawda, jeśli będę nastawiona do życia konsumpcyjnie, to apetyt będzie rósł w miarę jedzenia. Powiem Ci, że np. przez długie lata byłam uzależniona od kupowania ubrać. Minimum raz w miesiącu czułam nieodparta potrzebę wybrania się do centrum handlowego i zrobienie „ostrych zakupów”. Potem wracałam do domu, nic do siebie nie pasowało, ciuchy nie podobały mi się już aż tak jak w sklepie, na koncie poważne uszczerbki;), także totalna porażka. Natomiast tej jesieni zamiast iść na kolejny nieudany shopping postanowiłam zainwestować w swój rozwój (wiem, to też wydawanie pieniędzy, ale chyba rozsądniejsze) i zapisałam się na dietetykę:). Zobaczę co mi życie w związku z tym tematem przyniesie. Miłego czwartku Ci życzę Ania.