Przychodzi czasem taki dzień, szczególnie po okresie wzmożonej pracy i produktywności, że zupełnie nic mi się nie chce. Leżę dłużej w łóżku, przeglądam Internet, pochłaniają mnie jakieś mało istotne sprawy, które w żaden sposób nie przybliżają mnie do celu i nawet nie są super interesujące. Wpadam w trudny do określenia stan zawieszenia.
Wiele czynności wykonuję zupełnie mechanicznie, bez zwracania uwagi na ich jakość. Doskonale wiem, że powinnam zająć się czymś bardziej produktywnym, bo praca czeka, projekty i plany też. Może to być sygnał organizmu, że pora zwolnić, odpocząć i wtedy bez wyrzutów sumienia odcinam się od świata i angażuję w sprawy zupełnie nie związane z pracą, to też trudna umiejętność, ale warta praktykowania. Czasem jednak dopada mnie taki marazm, że za nic w świecie nie mogę zmobilizować się do działania. Zaczynam marudzić i zwalać winę na cały świat. Wymyślam milion powodów, dla których absolutnie nie mogę zabrać się do pracy. W tym czasie ani nie odpoczywam, bo wyrzuty sumienia wiercą mi dziurę w głowie, ani nie pracuję. Jestem gdzieś pomiędzy i to strasznie mnie denerwuje. Jak gdybym odwiesiła życie na haczyk i stanęła obok.
Nie wiem czy Was też dopadają takie stany, ale ja walczę z nimi od dawna, praktycznie odkąd jestem na swoim. Niełatwo o motywację, gdy nie mam z góry ustalonego grafiku zajęć, jaki obowiązuje w pracy na etacie. Nie mam szefa, który rozliczałby mnie z wykonanej pracy. Muszę polegać wyłącznie na sobie. Owszem rodzina jest pomocna, dopinguje mnie, gdy mam gorszy dzień; namawia na odpoczynek, gdy tego potrzebuję; upomina, bym zajęła się jednym zadaniem na raz, ale przede wszystkim rozumie specyfikę mojej pracy. Mam jednak jeden niezawodny sposób, który dość szybko stawia mnie do pionu. Ktoś powiedziałby, że po prostu trzeba wziąć się w garść i zabrać do roboty, ale niestety na mnie to nie działa. WEŹ SIĘ W GARŚĆ, DOROTA! Nieee, zupełnie nie pomaga!
Jestem pracowita, nie dotyczy mnie zjawisko słomianego zapału, jak zabieram się za coś to dłubię aż mi wyjdzie. Tak naprawdę to największa trudność polega nie na całym procesie, który wymaga zdobywania nowej wiedzy, inwestowania czasu i pieniędzy, przełamywania granic i wychodzenia ze strefy własnego komfortu. Najtrudniej jest zrobić pierwszy krok. Potem już koło zaczyna się toczyć, realizuję kolejne zadania i zdobywam nowe szczeble na drodze rozwoju osobistego, czy przedsięwzięcia, którego się podjęłam. Pierwszy krok jest w moim przypadku działaniem kluczowym. Ale jak go wykonać, gdy nic, ale to nic mi się nie chce?
Skupiam się przede wszystkim na początkowym etapie zadania. Nie na wyniku, ani nawet na całym procesie i wszystkich cegiełkach, które muszę ułożyć by wybudować dom. Zaczynam od fundamentów, nawet nie zakładam że całość się uda, po prostu podejmuję się pierwszego działania. I tu możemy dopasować wiele sytuacji z naszego życia. Szukasz pracy? Przygotuj sobie najpierw dobre CV. Chcesz założyć bloga? Napisz pierwszy tekst w Wordzie – nie myśl o HTML’u, umiejętnościach fotograficznych, SEO, to wszystko przyjdzie z czasem. Marzysz o własnej książce? Zacznij od naszkicowania konspektu. A może masz w domu bałagan, dzieci płaczą, czujesz się zaniedbana jako kobieta, bo nigdy nie masz czasu dla siebie? Zacznij od energetycznego prysznica, który pobudzi Twoje krążenie i zregeneruje siły. Reszta potoczy się dalej. Chcesz założyć firmę, ale nie wiesz jak się za to zabrać? Ja zaczęłam od nawiązywania kontaktów i sprzedawania swoich produktów na aukcji.
Dzisiejszy poranek był jednym z takich dni, kiedy zupełnie nie mogłam zmotywować się do pracy. Może dlatego, że ostatnie tygodnie działam na zwiększonych obrotach, blog fajnie się rozkręca, nawiązałam sporo nowych kontaktów zawodowych i mam w planach ciekawe projekty. Dziś jednak obudziłam się później niż zwykle, wzięłam do ręki telefon i zaczęłam przeczesywać Internet – to jeden z największych pożeraczy czasu i bardzo pilnuję, by nie rozpoczynać od niego dnia. Nie żebym nie lubiła, to też jest rozrywka, ale nie o ósmej rano, gdy przede mną pracowity dzień. Zazwyczaj o dziesiątej jestem już po śniadaniu, mieszkanie jest ogarnięte, synek przygotowany do szkoły i ma czas wolny dla siebie, a ja zaczynam pracę.
Dziś zebrałam się do pracy dopiero o dwunastej! Porażka! Co działo się pomiędzy pobudką a dwunastą? Jak zmotywowałam się do tego, by zacząć działać produktywnie, czego efektem jest m.in. dzisiejszy wpis, zakup akcesoriów fotograficznych do poniedziałkowego postu i sesja fotograficzna? Siedziałam na balkonie i rozmawiałam z mężem, marudząc, że nie mam weny i dzisiaj absolutnie nic nie powstanie, w mieszkaniu panuje bałagan, łóżka nie pościelone, obiadu nie będzie, pasuję. Rozmowa i narzekanie nic nie dały, wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej pogrążyły mnie w niemocy. W końcu to ja, a nie mój mąż i cały świat, jestem odpowiedzialna za to jak się czuję i co zrobię z resztą dnia. Nie zastanawiając się dalej, wstałam i rozpoczęłam pracę… nad sobą. Na początek postanowiłam zrobić mały rozruch, czyli lekką gimnastykę i zaprosiłam do zabawy synka. W ten sposób pobudziłam organizm, przestałam myśleć o swojej dzisiejszej sytuacji i przestawiłam się na tory działania. Wytworzyły się endorfiny, które załatwiły resztę. Zauważcie, że nie rozpoczęłam od razu od pracy, ale zrobiłam pierwszy krok w kierunku poprawienia swojego samopoczucia. Wyłączyłam telefon, nastawiłam energetyczną muzykę i zaczęłam się ruszać. Potem poszło już lawinowo. Szybko ogarnęłam mieszkanie (zajęło mi to 30 minut), doprowadziłam się do ładu i zasiadłam do pracy. Bez rozpraszania swojej uwagi na poboczne zajęcia.
Nie łapię kilku srok za ogon w danym momencie, bo wiem, że jest to mało efektywne. Wykonuję zadania po kolei – śniadanie, porządki, odpowiadanie na maile, szkic postu, spacer z synkiem do szkoły (fajna odmiana od przesiadywania przy komputerze), zakupy, zdjęcia i obiad (dziś szybkie, awaryjne danie – zapiekanka z warzywami), wieczorem publikacja i jogging. Weszłam na tory swojego rytmu. Wystarczył pierwszy krok – poranna gimnastyka. To oczywiście nie muszą być ćwiczenia. Mnie akurat dziś pomogły, ważne by wyrwać się z marazmu poprzez jakąś radykalną zmianę. Zamiast leżeć wstaję i biorę prysznic, zamiast siedzieć i marudzić, ćwiczę, albo ogarniam mieszkanie. Wyrywam się ze stanu zawieszenia, robię pierwszy krok.
Jestem ciekawa, czy dopadają Was czasem takie dni jak ten mój dzisiejszy. Jak sobie z nimi radzicie? Może jesteście zorganizowani i zmotywowani każdego dnia? Co jeśli motywacja spada? Jakie są Wasze sposoby na jej utrzymanie? Mój już znacie, jest naprawdę skuteczny, zachęcam Was do wypróbowania, a jeśli pomoże, podzielcie się ze mną efektami. Feedback od Was jest dla mnie bardzo ważny.
33 komentarze
Ja miałam taki dzień wczoraj, mnóstwo do zrobienia a chęci odleciały gdzieś daleko na mnie działa najlepiej muzyka polska z czasów liceum plus świeże powietrze najlepiej plaża i to dało mi moc wczoraj. pozdrawiam i życzę nam wszystkim jak najmniej takich dni
Zazdroszczę Ci tej plaży. Uwielbiam morze, działa na mnie kojąco. :)
Niby wiosna, a taka jesienna demotywacja dopada (także i mnie). Zauważyłam jednak, że moja demotywacja wiąże się z tym, że nie widzę efektów własnej pracy, no bo dłubie dłubie i nic. Albo czuje, że stoję w miejscu. Wtedy mi się nic nie chce. Dlatego staram się wyjść do ludzi, porozmawiać o tym co robię, żeby nowe pomysły wpadły do głowy :)
To prawda, że gdy widzimy efekty naszej pracy, motywacja jest większa, ale czasem potrzeba dużej cierpliwości i czasu, by one nadeszły. Twój sposób, by oderwać się, porozmawiać z bliskimi jest bardzo dobry, na mnie też działa. Zauważyłam, że najbardziej kreatywna jestem w momencie, gdy oderwę się choć na chwilę od pracy nad blogiem, Internetu i obowiązków związanych z prowadzeniem bloga. Życie podpowiada najlepsze pomysły. Powodzenia!
Dla mnie paradoksalnie sposobem na niemoc jest zrobienie czegoś. To może być drobiazg – pochować naczynia z suszki, wynieść śmieci czy przepisać wydatki do excela z budżetem. Takie małe rzeczy potrafią „rozkęcić” – poświęcamy czemuś zaledwie 2 minuty, a widzimy konkretny rezultat – np czystsze mieszkanie. To z kolei daje poczucie kontroli i przynajmniej w moim przypadku motywuje do bardziej „zaawansowanego” działania.
Dawid
Dokładnie! To też mój sposób. Rozkręcam się czymś niewymagającym dużego wysiłku, nastawienie do pracy i działania od razu się zmienia i nawet nie zauważam, gdy wpadam w wir pracy.
Mnie takie stany dopadają niestety zdecydowanie za często. Zwłaszcza po okresie wzmożonej pracy. Już bardzo długo z czymś takim walczę.. i póki co dobrym początkiem jest zawsze energetyczna muzyka i działanie małymi kroczkami ;-)
Metoda małych kroków jest świetna i bardzo skuteczna, przynajmniej w moim przypadku. Nie próbuję ogarnąć całego zadania, ale skupiam się na pierwszym kroku, potem na drugim, trzecim…itd. Powodzenia!
Zdecydowanie zgadzam się z Tobą! Aktywność fizyczna ma w sobie jakąś magiczną moc. Jeżeli nie mam czasu, to idę z psem na zwykły spacer. 10 minut wystarcza, żeby przewietrzyć umysł i nawet nie wiem kiedy, biorę się po powrocie do pracy. Trafne jest to, co napisałaś – żeby wyrwać się dosyć drastycznie z marazmu i dalej już idzie z górki :-)
Witaj. Z tego, co wyczytałam, masz dwupokojowe mieszkanie i masz synka. Ja również mam takie mieszkanko i 4-miesięczną córeczkę. Uwielbiam porządek i organizację w moich czterech ścianach. Obecnie malutka jest z nami w sypoialni. Ma swój ładny kącik. Marzę o pokoju dla niej, ale realia są jakie są… Dopiero jak będzie miała kilka lat, przeniesiemy się do salonu, a ona dostanie swoje królestwo. Powiedz… Jak radzić sobie z dzieckiem mając dwa pokoje? Salon to dla mnie miejsce,w którym są goście, a my z mężem odpoczywamy… A to będzie kiedyś nasza sypialnia też:( Jak nie zginąć w tonie zabawek? Proszę o odpowiedź bardzo, bardzo :-)
Kaśka ja też kiedyś miałam oddzielną sypialnię, w której stało łóżeczko synka. W pewnym momencie oddaliśmy naszą sypialnie i przerobiliśmy ją na pokoik dla dziecka. My śpimy w salonie, mamy duży narożnik, który jest rozkładany i sprawdza się świetnie. W ogóle nie odczuwam jakiejś ciasnoty, wręcz przeciwnie, mamy salon połączony z kuchnią, jest przestrzennie i nie przeszkadza nam, że jest to także nasza sypialnia. Nie mam potrzeby zmiany mieszkania na większe. Staram się przede wszystkim go nie zagracać niepotrzebnymi rzeczami. W pokoju synka, który jest dość przestrzenny umieściliśmy szafę wnękową do zabudowy na całej ścianie, która mieści wszystkie nasze ubrania, kurtki, pościel, ręczniki itd., dzięki czemu nie musimy ich trzymać w salonie. Jeśli masz jeszcze jakieś pytania, pisz śmiało. :)
Ja obecnie również jestem bardzo zadowolona z mieszkania. Marzyłam o mieszkaniu na 4 piętrze ze względu na skosy i w takim mieszkam ;-) Urządzone jest tak, jak sobie wymarzyliśmy. Ja na 2-pokojowe mieszkanie jest dość duże. Za 2-3 lata przeniesiemy się do salonu. Mamy wie duuuże szafy, więc również się pomieścimy. Poza tym, co jakiś czas pozbywam się zbędnych rzeczy. Może kiedyś się wyprowadzimy… Kto wie ;-) A Wy nie macie takich planów? Czy jak Synek był mały, w mieszkaniu roiło się od jego zabawek? Byłaby możliwość wysłania mi zdjęcia sypialni, kiedy stało w niej łóżeczko? Interesuje mnie, jak było urządzony pokój ;))) Pozdrawiam i dziękuję za odpowiedź ;-)
Czasem też mamy takie dni, gdy dopada nas niemoc. Zazwyczaj dajemy sobie godzinkę-dwie na odpoczynek, a potem same nabieramy ochotę na podjęcie nowych działań.
ostatnio całe moje życie jest takie… :(
Karo, a jak radzisz sobie z takimi dniami, masz na nie jakieś swoje sposoby?
nie radzę sobie, jestem tak zmęczona pracą 9 godzin + 2 godziny dojazdów że zazwyczaj ograniczam się do odpoczywania albo spania…ale staram się nadrabiać w weekendy:)
Witaj Dorotko, czytam Cię juz od jakiegoś czasu, ale to mój pierwszy komentarz.
Jestem kolejny miesiąc na zwolnieniu i nie tyle popadłam w marazm, bo zyję bardzo aktywnie, ale nie umiem sie zabrać za zaplanowaną wczesniej rzecz. Np muszę napisac nowy post, potrafie posprzątac całe mieszkanie, ugotowac super obiad i nawet upiec ciasto, aby obowiązek ddłozyc na dalszy plan i tak jest ciągle.
Czytałam kiedyś, aby przy takiej niemocy pisarskiej nie zkładąć niczego z góry, ale pisać codziennie tylko trzy zdania. Jednego dnia będą to rzeczywiscie ledwo wypocone 3 zdania, ale innego juz trzy strony. Ta metoda jest dla mnie najodpowiedniejsza:)
Podrawiam Cie serdecznie:)
Mnie to tez czasem dopada. A mnie motywuje Stres. Po prostu zeby zapomniec na chwile i nie myslec o wszystkich problemach sprawach sprzatam dom i jezdze na rowerze lub biegam. Wtedy mam ta satysfakcje ze cos zrobilam i czuje sie wtedy lepiej. Bardzo interesujaca jest strona o motywacji Simplife.pl to jest tez jeden z blogow. Bo dla odprezenia odpoczynku tez czytam blogi. Twoj miedzy innymi i Simplife. Ostatnio mnie tez zainteresowaly i zmobilizowaly do zrobienia obrazu z roznymi zdjeciami na ktorych sa rozne slowa cytaty mysli slawnych ludzi. To tez jest jedna z moich motywacji. Po prostu czasem warto spojrzec na sciane i poczytac rozne slowa. Jak znajde wolna chwile to Ci pokaze pare tych obrazkow ktore zrobilam na sciane. Wrzuce to na Instagram. Czesc z nich to sa kartki juz gotowe ale czesc Bede robic sama jako dekoracje mojego nowego mieszkania. Pozdrawiam Beata
Pewnie, że dopadają. Wtedy najczęściej najpierw daję sobie trochę czasu na relaks i odpoczynek, a później idę poćwiczyć :D A po ćwiczeniach na brak motywacji już nie narzekam :D
Jasne, że dopadają, ale ostatnio przeczytałam książkę „slow life” Joanny Glogazy (właściwie to czytam ją już drugi raz), i motywuję się cytatami z niej. Ostatni z ulubieńców to „Nigdy nie jest za późno by zrobić coś produktywnego, pomocnego, pełnego miłości, dla siebie, dla innych”. Staram się tak jak Ty, ogarnąć najpierw myśli właśnie poprzez chwilowe czytanie (ok 30 min), zaparzenie kawy lub zielonej herbaty, biorę wtedy moją ulubioną filiżankę, specjalny dzbanuszek do zaparzania, i coś słodkiego czasami. Robię porządek wokół siebie i czuję się już bardziej ogarnięta. Zabieram się do pracy ;-)
Super cytat! <3
Robię sobie wtedy dzień „unplugged” albo „offline” i doprowadzam się do stanu „kurde, nudzę się”, który prędzej czy później przeradza się w „fajnie byłoby porobić ….. „. Po czym motywacja magicznie wraca:-)
To prawda, odcięcie się od Internetu sprawia, że nagle mamy czas by się ponudzić. :)
Świetny post ! Ja jeszcze dodam od siebie:
kiedy jestem rozkojarzona w trakcie pracy i zaczynam gdzieś błądzić w internecie ( choć i tak bardzo go ograniczyłam ) to zadaję sobie pytanie ” w jaki sposób to co teraz robię przybliża mnie do celu ? ” To działa skutecznie jak zimny prysznic i zaraz zabieram się do pracy ( pytanie z książki Kamili Rowińskiej ).
A moja druga metoda w dużej mierze związana z motywacją to szukanie kreatywnych rozwiązań i możliwości w w sytuacjach w których teoretycznie tych możliwości nie ma lub są mocno ograniczone. Przykład – mam rocznego synka i bardzo chciałam powrócić do formy, być aktywna. Zaczęłam ćwiczyć wieczorami ale nadmiar obowiązków wykluczył te ćwiczenia. Podczas spacerów z dzieckiem wymyśliłam że będę biegać z wózkiem skoro i tak spaceruję a mam akurat dobre warunki do biegania. Ale jak tu biegać z wózkiem skoro się nie ma specjalnego sprzętu ? :) Po prostu przestałam myśleć i pobiegłam (zawsze przecież mogę się zatrzymać :) ) Okazało się poźniej, że zazwyczaj jeden raz w tygodniu mogę dodatkowo pobiegać tym razem sama. I tak w sytuacji kiedy wydawało mi się że nie znajdę sposobu udało się być aktywnym kilka razy w tygodniu.
Podrawiam :)
Muszę przyznać, że nie mam problemów z motywacją i odkąd pamiętam zawsze tak było. Nazwałabym ten stan stanem umysłu ;-)
Najlepiej na mnie działa wsłuchiwanie się w potrzeby własnego organizmu (jest czas wzmożonej pracy i czas regeneracji), nie zapominam o sobie to dla mnie ważne, poza tym unikam ludzi, którzy wiecznie narzekają na swój los i na to, że muszą coś zrobić. Nie skupiam się też na porażkach i realizuję swoje plany i marzenia. Dzięki celom, które sobie zakładam czuję, że żyję i to wszystko pozytywnie mnie nakręca dając motywację do działania.
Dziękuję Ci za ten wpis, który mówi do mnie ,,nie jesteś sama”!
Zgadzam się, że kiedy samemu jest się sobie szefem o wiele gorzej się ,,ogarnąć” (moje ulubione słowo), niż mając kogoś nad sobą. Najgorsze są te wyrzuty sumienia, że znowu nic się konkretnego nie zrobiło, zmarnowało dzień, itp. Dla mnie największą motywacją są efekty mojej pracy no i opinie innych ludzi. Gdy ktoś powie mi coś pozytywnego na temat działań mojego sklepu, chcę go udoskonalić, gdy usłyszę, że mam porządek w mieszkaniu, staram się jeszcze bardziej przykładać do sprzątania. Zastanawiam się właśnie, jak kiedyś ludzie radzili sobie w takich sytuacjach, chodzi mi powiedzmy o jakiś XVIw. ;) Czy kładli się pod gruszą, pili ożywczą wodę ze studni, czy nie mieli czasu myśleć nad takimi sprawami…
Czasem bywa! Chociaż ja ostatnio działam na pełnych obrotach i adrenalina mnie trzyma… Nie jest to pewnie zbyt zdrowe, ale zdecydowanie skuteczne :)
Pewnie, że dopadają.Wtedy rzucam się w wir tych najmniej przyjemnych czynności, jakie mam do wykonania, albo zabieram się za coś, co już długo odkładałam. Zmuszam się do tego, ale po skończeniu tej czynności mam wrażenie, że mogę góry przenosić i czuję się, jakby kilka kilogramów spadło z moich barków i wreszcie mogę ruszyć do przodu.
Oj tak, dopadają mnie takie dni! Dzięki za kopniaka :)
Umieć się odciąć – to powinna być najważniejsza „kompetencja miękka”. Mi też takie kopniaki są potrzebne :D
Trochę jakbym czytał o sobie, multum planów, niedokończonych spraw, których liczba nawet rośnie a ja tracę całe dni na mało istotne duperele. Cholernie ciężko jest się zmobilizować i zmotywować do działania, a im trudniejsza sprawa tym bardziej mnie zniechęca. Mam wrażenie, że całe życie mi minie a nie zdążę pozałatwiać tych spraw. W moim przypadku to naprawdę ciężka przypadłość. Mam też tak, że najwięcej rozmyślam i byłbym skłonny do działania w nocy, kiedy i tak nic nie mogę zrobić a jak rozpoczynam każdy kolejny dzień to ten zapał niestety znika.
Skupiam się przede wszystkim na początkowym etapie zadania. Nie na wyniku, ani nawet na całym procesie i wszystkich cegiełkach, które muszę ułożyć by wybudować dom. Zaczynam od fundamentów, nawet nie zakładam że całość się uda, po prostu podejmuję się pierwszego działania.
Słowa, które podniosły mnie na duchu.
Natrafiłam na ten post poszukując porad na „poranny brak motywacji” który jest u mnie chroniczny… Pocieszający jest fakt, że nie jestem z tym sama (czytając komentarze i sam wpis) ale smutne jest to, że łączy nas problem ;-) U mnie czasem pomagają drobne czynności domowe czy przewietrzenie głowy ale czasem nie pomaga NIC! I dopiero koło godziny 16 czuję przypływ ochoty na zrobienie czegoś, czyli to, co powinnam (i tak bardzo chcę!) poczuć od samego rana! Jestem grafikiem freelancerem i zauważyłam, że kiedy nie mam na głowie duuużego projektu tylko masę małych i bez napiętego terminu to… nie mam ochoty ich robić -.- Ale ostro pracuję nad sobą i to chyba jedyne wyjście… Czasem kiedy udaje mi się usiąść z samego rana po śniadaniu do pracy, jestem z siebie taka dumna (co ciekawe, poziom mojej kreatywności jest wtedy naprawdę duży) i staram się to sobie przypominać w dni porannej bezproduktywności…Myślę też o suplementowaniu ale nie wiem czy to nie złudne wrażenie, że to pomoże… Powodzenia wszystkim i dużo siły z walką z samym sobą! :)