Ostatni długi weekend, bo trwał od czwartku od godziny 4 nad ranem do poniedziałkowego popołudnia spędziłam z synem w szpitalu na oddziale zakaźnym. Ostry nieżyt żołądkowo-jelitowy spowodował, że zamknięto nas w sali 2m x 2m. Jak to na oddziale zakaźnym jest słusznie przyjęte, wychodzić z sali nie można. Nie wolno spacerować po korytarzu, zaprzyjaźniać się z innymi dziećmi, nie ma żadnej świetlicy, tudzież salki telewizyjnej. Zamknięcie na tak małej powierzchni dla ruchliwego dziecka jest po prostu torturą, podczas której minuty, godziny, dni mijają makabrycznie wolno, a nuda nachodzi średnio co 3 minuty.
Sale są dwu-pacjentowe, więc jeśli znajdzie się podobny przypadek, do sali trafia kolejna para, dziecko plus mama (lub tata). Ten sam przypadek, czyli nieżyt żołądkowo- jelitowy, powoduje, że w sali do końca towarzyszy nam specyficzny zapach. Nie mamy co marzyć o jakiejkolwiek wentylacji, na szczęście nie było upałów, bo przy temperaturze 30 stopni, to dopiero byłaby aromaterapia!
Panuje tłok. Do dyspozycji każdej pary jest łóżeczko dziecka, krzesło, szafka i łóżko polowe dla mamy na noc, płatne 15 zł. Telewizor na monety jest wspólny, trzeba mieć zapas dwuzłotówek, z których każda wystarcza na godzinny seans bajek. Jeśli nie mamy akurat monet, możemy podpatrywać chorujących sąsiadów i ich sąsiadów przez przeszklone ściany, tylko czasem odwracamy wzrok, by nie podejrzeć ich w toaletach, których drzwi są półprzezroczyste.
Rozłożenie dwóch łóżek polowych jest nieosiągalne, jedyne co pozostaje w takiej sytuacji, to wynoszenie co wieczór szafek, krzeseł i rozkładanie na podłodze samych materacy. Rano procedurę powtarzamy, tym razem wnosząc wszystko do środka. Ale co tam, zawsze jakaś atrakcja i zajmuje trochę czasu.
Moja, delikatnie rzecz ujmując, niechęć do szpitali trwa od dzieciństwa, kiedy to trafiłam do takiej samej sali, spałam na takim samym łóżku, jadłam to samo jedzenie, jedyną, aczkolwiek znaczącą różnicą był brak mamy przy moim łóżku. Do tej pory zamknięte pomieszczenia, szczególnie szpitalne, bardzo źle znoszę.
Minęło ćwierć wieku, a w szpitalu dziecięcym nadal te same warunki. Nadal panuje tu PRL! Myślicie, że następny pobyt będzie już w wyremontowanych, większych salach, gdzie rodzice nie będą musieli koczować na krzesłach przy szpitalnych łóżkach dzieci i toczyć bitwy, które z nich tej nocy rozłoży sobie łóżko polowe? Mam nadzieję, że nie będę musiała tego sprawdzać.
19 komentarzy
Ja na szczęście ostatni raz w szpitalu byłem w wieku 12 lat. Nie wspominam tego dobrze, widzę że się nic nie zmieniło…
z Filipkiem już wszystko ok?
Te nasze szpitale to naprawdę ,,bida z nyndzą”. Ale nawet jakby były wypasione jak hotele pięcio gwiazdkowe to i tak mam marzenie wogóle w nich nie gościć a juz na pewno nie z moimi dziećmi.
Dokładnie, najlepiej wcale tam nie zaglądać, ale czasem przychodzi taka konieczność i jako takie warunki dla tych dzieci i matek powinny być zapewnione. Z Filipkiem już wszystko ok :)
Mam nadzieje ze juz z synkiem wszystko ok. Niestety to sa polskie realia :-(
No, a ja na SZCZĘŚCIE w szpitalu byłam raz, rok temu, jak rodziłam Malucha i na szczęście sale były odnowione, łazienka w pokoju z klimatyzacją, więc nie było tak źle. Ale nie chciałabym z dzieckiem lądować w żadnym szpitalu, nawet nowoczesnym, dlatego współczuję Tobie, a zwłaszcza synkowi.
No to masz szczęście. Ja byłam z dzieckiem 3 razy, zazwyczaj nic poważnego, ale kilka dni trzeba było posiedzieć w szpitalu.
tez mam okropne wspomienia…
rodzice nie mogli nas odwiedzać, jedynie w weekendy prze okienko w drzwiach, ale to i tak na krzesełku stałam i ledwo sięgałam rączkami. Najgorszy czas w moim życiu, a to tylko wysypka była…
nawet nie zaraźliwa :/
wspomnienia okrutne, jednak co gorsze… jak widać nadal realne :/
zdrówka dlwas kochana :* niech maluszek będzie silny :*
Moja mama to udawała, że ma przepustkę i wchodziła do sali. Oczywiście też tylko w weekendy. Ale jak przychodziła to ja tak ją kurczowo trzymałam, że raz nawet wypisała mnie na żądanie. Dobrze, że teraz rodzice mogą przebywać z dziećmi. To się zmieniło na plus.
Aż cieszę się, że pierwszy raz musiałam leżeć w szpitalu dopiero jak byłam starsza, chociaż miałam większą salę. Za to ostatnio byłam zła na naszą opiekę medyczną jak musiałam chodzić od lekarza do lekarza, żeby usunąć resztkę kleszcza i pół dnia przez to zmarnowałam. Tak, bardzo kocham ten system…
Wiem z tego co mi opowiada mama, ze w Polsce lepiej byc zdrowym, zeby sie leczyc :-( Przykre, to ze nic sie nie zmienilo w szpitalach…
A jak wygląda to we Francji? Rodzic ma zapewnione łóżko w sali z dzieckiem?
Tak Dorotko, lecznictwo jest naprawde na wysokim poziomie. Wszystko super zorganizowane a szczegolnie w oddzialach dzieciecych. Rodzic ma oczywiscie zapewnione lozko :-)
Nie za ciekawie to wygląda..dobrze, że macie to już za sobą!
My tak spędziłyśmy Sylwestra, Nowy Rok + jeszcze jeden dzień. Różnica była taka, że mialyśmy do dyspozycji dużą salę, gdzie były książeczki, puzzle i inne gry. Także jak Julka już odespała swoje, wyrzuciła z siebie co miała oraz odbębniła ponad 30h kroplówki mogła się bawić.
No to chociaż miała jakieś zajęcie. Mój synek oprócz tego, że się nudził, to potrzebował ruchu. Pierwsze co zrobił jak wyszedł z sali, to zaczął biegać po korytarzu jak szalony.
O matko, to jakaś tragedia! Obym nigdy nie musiała przekonać się o tym osobiście… Ja w szpitalu ostatni raz byłam z okazji narodzin syna i muszę przyznać, że warunki były całkiem przyzwoite. Tylko racje żywieniowe nie zmieniły się od wieków :)
Współczuję bardzo, dla matki nie ma nic gorszego jak choroba dziecka. Szczęśliwie, jak rozumiem, zakończyła się cała historia… i dobrze, serce rośnie. Ale z tym narzekaniem na PRL proponuję ostrożnie. To czas Waszych rodziców… tacy są źli? W Ameryce w tym czasie też nie było fajnie, była nawet osławiona pralka Frania… no może miała inne imię:-). Jeśli w ogóle w Ameryce jest fajnie….wszak obozy dla Indian istnieją. A może to sanatoria? Jest 21 lat po transformacji w Polsce i co? Przecież teraz to już młode pokolenie kształtuje rzeczywistość. Wystarczająco dużo czasu aby pokazać tym wrednym poPRLowcom jak powinno być cudnie. A tymczasem piękny nowoczesny ogromny szpital w Łodzi, za miliard złotych, wyposażony w sprzęt najnowszej generacji, stoi zamknięty na patyk. Może są tam przestronne sale dla dzieci i ich rodziców – nic tak nie leczy dziecka jak obecność mamy. Konia z rzędem temu kto to zrozumie. Może czas przestać narzekać i zakasać rękawy. A szpitale omijajmy, są przyjemniejsze miejsca.
Post z 2013 roku, ale ja z synem leżałam w 2016, a potem równo rok różnicy znowu, tragedia totalna !! Trauma do końca życia, modle się żeby nigdy nie wracać do szpitala.
Czy coś się zmieniło? :)