Niedziela, 7 rano, chłodny listopadowy poranek. Dni są coraz krótsze, więc za oknem jeszcze szaro. Słońce powoli rozświetla otoczenie ukazując wiejskie widoki. Gęsta mgła unosi się nad polami, tworząc niesamowity pejzaż. Obudziłam się z lekkim bólem głowy. Po wczorajszym wypadzie do miasta czuję, że mój organizm potrzebuje kawy bardziej niż kiedykolwiek. Nie przedłużam czasu w łóżku, choć mięciutka i puchowa kołdra cały czas zaprasza, by się w nią wtulić. Biorę łyk wody, która zawsze stoi przy łóżku, wstaję, myję twarz zimną wodą i schodzę na dół.
Chciałabym od razu zacząć pisać, ale głód szybko dochodzi do głosu. Nie lubię być na czczo. Nie pijam też kawy na pusty żołądek, więc zaczynam robić śniadanie. Świeże, wiejskie jaja zawsze dodają energii. Śniadanie musi być ciepłe, przynajmniej w jego części, by rozgrzewać organizm od środka.
Nie mam ochoty przebierać się w dresy. W domu zawsze chodzę w dresach, chyba że akurat wracam do domu i jestem ubrana wyjściowo, wtedy pozwalam sobie pobyć w lepszych ciuchach przez jakiś czas. W końcu ubrania są po to by z nich korzystać. Inaczej jaki sens miałoby ich kupowanie? By wisiały sobie zamknięte w szafie? Nie, to byłoby ogromne marnotrawstwo, a ja nie lubię marnować pieniędzy. Gdy kupuję nową rzecz, zaczynam od razu ją nosić. Korzystam z niej, oswajam się z nią, tworzę różne zestawy. Zapoznajemy się. Im częściej po nią sięgam, tym bardziej ją lubię.
Mój mąż nigdy nie nosi nowych rzeczy od razu. Mawia, że muszą swoje odleżeć w szafie. Czasami nawet zapomina, że ma coś nowego, tak bardzo jest przywiązany do „starych” ubrań. Zupełnie tego nie rozumiem, ale nie przekonuję go na siłę, bo w jego przypadku ubrania pełnią jedynie użyteczną rolę, mają osłaniać ciało i dawać ciepło. Muszą być wygodne! Tutaj akurat się zgadzamy, bo nie ma nic gorszego niż uwierające spodnie, czy za ciasne buty. Od razu chce się je zdjąć. Nie trzymam takich rzeczy i nie noszę ich, by zagłuszyć sumienie. To i tak nic nie daje, bo za każdym razem, gdy je zakładam przypominam sobie o źle wydanych pieniądzach. Nie męczę się zatem, nie wyrzucam sobie kiepskiego wyboru, akceptuję go, w końcu nie popełnia błędów ten, kto nic nie robi, ale cieszę się, że popełniam ich już zdecydowanie mniej. Wystawiam takie rzeczy na sprzedaż, niech posłużą komuś innemu, być może dla tej osoby okażą się idealne.
Niedziela jest dla mnie dniem odpoczynku, czasu z rodziną, wspólnego obiadu, spacerów, czytania, czyli relaksu ogólnie rzecz ujmując. Tego dnia praktycznie nie korzystam z telefonu. Wyłączam się, nie chcę by powiadomienia burzyły mój spokój. Wirtualny świat przestaje istnieć, jest tylko, a może aż, rzeczywistość. Prawdziwe życie!
Czy to życie w internetowej przestrzeni nie jest prawdziwe? Myślę, że jest bardzo powierzchowne, pozbawiane wielu odcieni, bazujące głównie na przyjemności. Jego głównym atrybutem jest szybkość. Krótkie filmiki na Tik Toku, czy Instagramie bombardują głowę. Jeden po drugim. Po chwili tracę rachubę, który to już film. Nawet nie za bardzo wiem o czym są. Migają mi przed oczami i odwodzą uwagę od tego, co jest dla mnie istotne. W wielu przypadkach jest to jedynie rozrywka, która potrafi uzależniać. Czas mija na bezproduktywnym gapieniu się na ekran. Do głowy przychodzi myśl, by wylogować się na stałe z mediów społecznościowych i skoncentrować się na blogu, ale szybko przychodzi otrzeźwienie, że to jest jednak duża część mojej pracy. Więc co mi pozostaje? Silne postanowienie, by ograniczać czas spędzony na bezmyślnym skrolowaniu tablicy i wprowadzeniu dni i wieczorów offline. To jest wykonalne i musi wystarczyć na początek.
Ktoś powie, że takie czasy. Ale te czasy tworzymy sami. To moje życie, które jest darem od Pana Boga. Nie chcę go trwonić na bzdury. Nie wybiegam daleko w przyszłość, pozwalam wydarzeniom mnie zaskoczyć. Mniej planuję, działam bardziej spontanicznie, próbuję wielu rzeczy. Szukam i chcę rozwijać swoje talenty, ale też nie wywieram na sobie presji. Wtedy nic nie wyjdzie, będzie wymuszone, nie moje. A ja szukam siebie we wszystkim co robię. Szczerość, naturalność, nieidealność. Na pewno najważniejszymi rolami w moim życiu są bycie mamą i żoną. To moje powołanie numer jeden. Tutaj nie ma miejsca na udawanie, noszenie masek, grę. To moje prawdziwe życie!
Idziemy do kościoła na Mszę Świętą. To jest stały punkt programu. Kolejnym stałym punktem jest wspólny obiad. Reszty nie planujemy. Robimy to na co mamy ochotę, czasami oglądamy jakiś film, czasami wyjdziemy na spacer, innym razem pojedziemy do rodziców męża w odwiedziny. Lubię te nieśpieszne dni. Pozwalają mi nabrać dystansu do mojej pracy i wszystkiego, co z nią związane. Praca jest częścią mojego życia, ale nie moim życiem, cały czas to sobie powtarzam. Niedziele są fajne, spokojniejsze, uważniejsze, pełne bliskości, nawet jeśli tylko na kanapie, to jednak razem.
A jakie są Wasze niedziele?
8 komentarzy
U mnie jest podobnie – zawsze Msza św. i wspólny obiad, a reszta jak wyjdzie. Ale zawsze rodzina razem!
Dorota, Ela – u mnie podobnie:)
U mnie jest tak samo🙂 tylko telefon trudno mi odłożyć… O wiele łatwiej jest w sobotę, gdy mam różne zadania do wykonania. Pięknie wygląda twój dom😊
Piekny dom,piękny strój, piekna Ty,i piekna niedziela,bo z Bogiem i rodziną
Fajny post, daje do myślenia. Ja zawsze lubiłam mieć zaplanowany dzień co do godziny, by wszystko było jak najlepiej zorganizowane i czas optymalnie wykorzystany. Teraz jestem zdana na męża, on robi wszystko w domu i wokół domh, bo 3-miesięczny synek spędza czas na mnie. I nie jest posprzątane, dzień jest rozwalony, zakupy czasem są a czasem nie ma, ale jest czas na powolne śniadanie, wspolną kawę, rozmowy. Gdyby mnje nje zmusiła sytuacja, nie zaznałabym takiego stylu
Piękny opis niedzieli. Wspólne chwile razem z rodziną są bezcenne!
Piękna niedziela z Panem Bogiem i rodziną. Niespiesznie i uważnie. Moja niedziela również zaczyna się od śniadania, kawy i mszy św. (niestety w takiej kolejności:)
Uwielbiam niedziele. Zwalniam wówczas na maksa i delektuję się każdą chwilą. Bardzo lubię poranną kawę w pidżamie. Spacer z aparatem w ręku. Telefon do znajomych. Lekki film o życiu oraz pyszne jedzonko, którym delektuję się – bo przecież mam czas ;-). Staram się odpoczywać a rzeczy, które czekają by je zrobić czekają dalej – do poniedziałku ;-)
Pozdrawiam,
Justyna z Olsztyna