Coraz częściej pozwalam sobie na emocje, ale też przyglądam się im, by odkrywać co za nimi stoi i znajduję często przyczynę jakichś moich frustracji, czy zniechęcenia. Zadaję sobie pytanie, o co chodzi, co się za tym kryje, czemu tak się czuję, co ta sytuacja mówi mi o mnie samej? I odkrywam w sobie kobietę, która potrzebuje troski, akceptacji, przytulenia i podniesienia. Potrzebuje oprzeć się na kimś, kto ją zrozumie, kto będzie mógł zajrzeć głębiej, zobaczyć z czym się zmaga i być dla niej realnym wsparciem. Nie słowem: wszystko będzie dobrze, które niewiele znaczy, ale słowem, które mówi: oddaj to, Ja się tym zajmę, zdejmę z Ciebie ten ciężar.
Przez wiele lat wymagałam od siebie bycia coraz lepszą w wielu dziedzinach mojego życia, dążyłam do perfekcji i ideałów, które miałam wyryte w swojej głowie przez pryzmat doświadczeń, wychowania i tego jakimi treściami siebie karmiłam. Jak dzwon w mojej głowie rozbrzmiewają słowa mojego taty: tylko wynik idzie w świat, nikt nie będzie pamiętał, że dałaś z siebie wszystko, że włożyłaś w to całe swoje serce, przegrałaś. Teraz jako dorosła kobieta wiem, jak bardzo krzywdzące są słowa, które nie dają nam pola na to, by być słabymi, bezbronnymi, zranionymi, kruchymi. Zrozumiałam, że starając się sprostać ideałom zakorzenionym w mojej głowie z dzieciństwa, nigdy nie pozwolę sobie na bycie całkowicie sobą, taką jaką jestem, bo ciągle będę dążyć do innej mnie, tej lepszej, mądrzejszej, silniejszej, niezłomnej, twardej. Dorastałam w poczuciu tego, że muszę być odważna, brać się z życiem za bary, akcentować zwycięstwa i przemilczać porażki. To powodowało, że ciągle próbowałam udowodnić sobie i innym, że jestem mocna, silna i spychało moją wrażliwą i kruchą naturę w głębiny mojej osobowości.
Odkrywam prawdę o sobie samej, chcę żyć bez udawania, lukrowania, pudrowania swojej rzeczywistości, która bywa piękna, ale jest też trudna. I ok, niech tak będzie. W końcu jest na to moja zgoda. Zaczynam widzieć w tym siłę. W tym jaką stworzył mnie Pan Bóg, bo On nie mógł się pomylić. Wlał we mnie taki zestaw cech, talentów, osobowość, fizyczność, które dopiero wydobyte w na światło dzienne, ukazują prawdziwy potencjał jaki w nich drzemie. Zebranie tych wszystkich odłamków mojego jestestwa pozwala mi odkrywać siebie na nowo, czerpać siłę i radość z tego kim jestem. Odkrywać swoją tożsamość.
Wyciągam z codzienności chwile łaski, piękna, spełnienia, radości i celebruję je, doceniam i czuję wdzięczność. Chyba właśnie na tym to wszystko polega, by nie poddać się zwątpieniu, zaakceptować to, że cierpienie jest częścią życia i pokochać zwyczajność, którą mogę przeżywać w sposób wyjątkowy.
Po akceptacji swojej przeszłości, zranień, siebie samej przychodzi moment przełomu, uzdrowienia ran. Stan w którym naprawdę chcę okazać sobie miłość, zrozumienie i troskę. Przestać być dla siebie wymagającym trenerem, a stać się przyjacielem. Kimś, kto podnosi, opatruje rany, czule przytula i opiekuje się, a nie stawia wciąż nowe wymagania. Pomału odłupuję skorupę, którą budowałam wokół siebie przez te wszystkie lata mojego życia. Dochodzę do miękkiej i wrażliwej tkanki, opuszczam gardę, wypuszczam powietrze i czuję jak uzdrawiająca miłość Boga zaczyna mnie wydobywać. Jezus staje się moją zbroją i tarczą, ja już nie muszę być silna, bo On jest silny, nie muszę walczyć, bo On tę walkę już za mnie stoczył. Mogę zdać się całkowicie na Niego.
Mój tata uczył mnie tego, by nie pokazywać swoich słabości, być dumną, odważną, waleczną. W naszej relacji nie było miejsca na słabość, a płacz raczej uznawany był za mazgajstwo, niż za naturalny etap oczyszczania się z nagromadzonych emocji. Płacz jest uwalniający, pozwala dotknąć tych najwrażliwszych miejsc w naszym sercu. Pozwala poczuć żal nad utraconym dzieckiem. Dlatego płacz! Tyle ile potrzebujesz, bo łzy mają w sobie zadziwiającą moc oczyszczania. Nie zostały nam dane bez powodu. Gdy narasta we mnie ciśnienie nagromadzonych emocji, wtedy właśnie łzy i pozwolenie sobie na kruchość przynosi ukojenie. Odpuszczam i zdejmuję z siebie ciężar oczekiwań. Oddaję Jemu plan na przywrócenie mnie do życia.
PS Jeżeli lubisz takie motywacyjne treści o poszukiwaniu siebie, uważnym życiu i odkrywaniu radości w zwykłości życia, polecam Ci mój e-book: 30-dniowy Dzienniczek Uważności, który przez 30 dni przeprowadzi Cię przez wiele etapów budowania pełniejszego życia.
15 komentarzy
Dziękuję. Właśnie takiego tekstu dziś potrzebowałam.
Bardzo się cieszę, że wpis się przydał. :)
Być dla siebie przyjacielem, a nie wymagającym trenerem – no właśnie, jakoś trzeba się tego nauczyć. Ja co prawda nie trenowałam zawodowo sportu, ale tego wewnętrznego „trenera”, który chce wyników, i tak w sobie mam. Musi powoli szykować się do emerytury 😂
Tak, to jest praca, by dostrzegać tę granicę, kiedy wymagamy już od siebie za dużo, kiedy nasze osiągnięcia już nie cieszą, bo za chwilę pojawiają się nowe cele. Dla mnie pomocna jest umiejętność pogodzenia się z czymś czego na ten moment nie umiem, nie potrafię, uznania, że mam też ograniczone zasoby. Mam swoje mocne i słabe strony, talenty, które warto rozwijać.
Piękny wpis.
Bardzo piękny i potrzebny wpis dla wielu serc :) całuje mocno!
Dziękuję Natalio, mam nadzieję, że komuś się przyda. :)
Wciąż sobie powtarzam, nie martw się, będzie dobrze. Jest mi jednak smutno, że nie słyszę tego od innych. Zawsze byłam tą silną, która pocieszała, dawała nadzieję, częściowo z racji wykonywanego zawodu, częściowo, że tak byłam wychowana.
Teraz, a mam już 60 lat okazuje się, że przyciągam jednostki słabe, które chętnie obarczają innych swoimi problemami, nie dając w zamian nic. Jestem tym już po prostu zmęczona
Myślę, że to ważne mieć wokół siebie ludzi, którzy są dla nas wsparciem. Ale skoro tak jak mówisz „przyciągasz jednostki słabe”, ludzi, którzy szukają od Ciebie wsparcia, może to jest jakimś Twoim obdarowaniem, może po prostu jesteś w tym dobra, w dawaniu pocieszenia. Pamiętaj, że naszym największym pocieszycielem jest sam Bóg, On zawsze jest gotowy udzielić Ci wsparcia, rozmawiaj z nim o wszystkim, powiedz mu jak się czujesz, czego pragniesz. Módl się też o taką osobę w swoim życiu, która będzie dla Ciebie oparciem, gdzie ta relacja będzie obustronna. Błogosławionego dnia!
Piękna prawda.
Dziękuję Paulinko! :)
Dziękuję za ten wpis!
Dziękuję za Twój komentarz. :)
Bardzo poruszający i szczery tekst. Sama przeszłam podobną drogę od perfekcjonizmu i tłumienia emocji do akceptacji własnej wrażliwości. Odkryłam, że prawdziwa siła tkwi właśnie w umiejętności okazywania słabości i proszenia o wsparcie. Dziękuję za przypomnienie, jak ważne jest bycie łagodną dla samej siebie.
A ja potrzebowałam przeczytać to właśnie dzisiaj. Dziękuję.