Biwak nieodłącznie kojarzy mi się z dzieciństwem. Moi rodzice tak lubili taką formę spędzania wolnego czasu, że na biwak wyjeżdżaliśmy bardzo często, i nie na tydzień, bądź dwa, ale od razu na bite 2 m-ce. Koniec roku szkolnego był początkiem biwaku, a początek – końcem. Kiedyś było znacznie więcej niezagospodarowanych terenów i znalezienie miejscówki z dojściem do jeziora, gdzie byliśmy tylko my, nie było wcale trudne. Teraz każdy brzeg jest zagospodarowany, czasem w taki sposób, że biwakowanie mija się z celem, bo w natłoku sąsiadów, czujesz się jakbyś nie wyjechał wcale.
My znaleźliśmy fajne miejsce, gdzie na wielkim polu jesteśmy praktycznie sami. Cisza, spokój, jeziorko – oj jak ja za tym tęskniłam. O samym ośrodku napiszę Wam nieco później.
Biwakowanie dziś jest bardziej ucywilizowane, bo są toalety, prysznic, można podłączyć przyczepę do prądu. Kiedyś za lodówkę służyła nam ziemianka wykopana w ziemi, prysznic był w jeziorze, a toaletą była saperka i papier.
Jest super, mieszkamy w przyczepie kempingowej, gotujemy używając butli gazowej, mamy też małą lodówkę. Jak jest słoneczna pogoda cały dzień spędzamy nad jeziorem, a gdy jej nie ma chadzamy po lasach, zbieramy grzyby i jagody, jeździmy na rowerze lub gramy w szachy, rozwiązujemy krzyżówki, czytamy.
Biwakowanie to rozkosz. Rozkosz smaku, węchu, dotyku, wzroku i słuchu. Czas płynie wolno, nie wiemy która jest godzina, jaki dzień i co grają w TV. Jedynie laptop czasem odrywa mnie od tej sielanki. Ale blogowanie to sama przyjemność :)