Ostatnie dni są dla mnie niezwykle miłe. Z jednej strony wiosna wlewa we mnie pozytywne uczucia, co prawda nadal przesilenie wiosenne sprawia, że czuję się zmęczona, ale szczęśliwa widokiem słońca. Z drugiej strony przeczytałam zupełnie niespodziewaną ilość miłych i ciepłych słów na temat mojego bloga, które pojawiły się w związku z akcją Share Week.
Gdy Czytelnicy, dla których piszesz, doceniają Twoją pracę, piszą o Tobie w sposób, o którym marzyłaś przez ostatnie dwa lata, to wiesz już, że było warto spędzać długie godziny tworząc nowy post, zdjęcia, dopinając projekt. Nie wiem jak ja się Wam wszystkim odwdzięczę. Mogę podziękować i obiecać, że będę dalej robić swoje, najlepiej jak potrafię.
Wydarzenia ostatnich dni, a także lektura książki Reginy Brett, skłoniły mnie do refleksji. Zaczęłam zastanawiać się co jest dla mnie miarą sukcesu?
Jako sportowiec, który odnosił sukcesy na arenie międzynarodowej, wiem jak one smakują. Wiem jak to jest stanąć na podium i usłyszeć Mazurka Dąbrowskiego. W moim przypadku nie było to jakieś spektakularne uczucie, a raczej ulga, że udało mi się dojść do miejsca, o którym marzyłam od samego początku kariery sportowej. Gdy pierwszy raz weszłam na salę treningową pomyślałam sobie, że nie zależy mi na tym by zostać Mistrzynią Polski, ja chcę zostać Mistrzynią Świata! I byłam przekonana, że mi się uda. Wierzyłam w to, że dam radę. Może na przekór swoim warunkom fizycznym, rodzinie, która stawiała raczej na moją siostrę, a może dlatego, że chciałam udowodnić sobie, że potrafię sięgać po swoje marzenia.
Postawiłam poprzeczkę niezwykle wysoko i zrobiłam wszystko co w mojej mocy, a nawet to co ponad moje siły, by zdobyć złoto. Z perspektywy czasu, nawet nie wiem, czy było warto. Sukces był okupiony wyrzeczeniami, nie miałam kontaktu z rodziną, żyłam na walizkach, a jedynymi przyjaciółmi, byli inni zawodnicy. Żyłam sportem. Nie zastanawiam się co, by było gdyby mój tata nie zapisał mnie na treningi, bo to nie ma sensu. Moja przeszłość mnie ukształtowała, a sport nauczył systematyczności i wytrwałości, którą teraz wykorzystuję w blogowaniu.
Radość z medalu zawsze trwała krótko. Tuż po powrocie trzeba było zacząć treningi na nowo i rozpocząć przygotowania do kolejnych zawodów. Teraz było jeszcze trudniej, bo trzeba było udowodnić sobie i innym, że mój sukces nie był przypadkowy i że potrafię go powtórzyć. Podobnie jest z blogowaniem. Od początku chciałam by stało na jak najwyższym poziomie, dlatego zaczęłam poświęcać mu bardzo dużo czasu, a mój wrodzony perfekcjonizm nie pozwalał mi spocząć na laurach. Nie, nie czuję się, żebym była na mecie. Do mety jeszcze daleko, cały czas widzę swoje niedociągnięcia i wiem, że można zrobić coś lepiej.
Te miłe słowa, które czytam ostatnio pod moim adresem są dla mnie ogromnym sukcesem. To coś jak zdobycie złotego medalu, po wielu latach treningu. Przestałam nawet na chwilę publikować nowe posty, bo pomyślałam sobie, że skoro nie mam jakiegoś spektakularnego pomysłu, który mogę zrealizować na dobrym poziomie, to nie warto nic dodawać. Uświadomiłam sobie jednak, że wpadam w jakąś szufladkę perfekcjonizmu, w którym nie ma miejsca na pomięty list. Chciałam zasługiwać na te słowa. Tak jak przez wiele lat treningów, chciałam zasługiwać na złoty medal.
A potem sięgnęłam po książkę Reginy Brett i przeczytałam takie słowa: Nie musisz starać się ze wszystkich sił, żeby osiągnąć sukces. I uderzyło mnie to, że nie zawsze musi być idealnie, że przecież w niedoskonałości tkwi siła, i że sama szukam tej naturalności na innych blogach, a nie wymuskanego, idyllicznego życia, w którym, nie ma miejsca na podkrążone oczy, brudne naczynia, kurz na szafce, czy obiad z mikrofali.
Moje życie nie jest idealne. Czasem jestem potwornie zmęczona, czasem zupełnie nie mam weny i pomysłu, czasem jestem totalnie przybita. Tak samo było na treningach. Męczyłam się niemiłosiernie na treningach biegowych, nienawidziłam ich, ale wiedziałam, że muszę biegać, by poprawić choć odrobinę moją wrodzoną słabą wydolność płuc. Na zgrupowaniach byłam czasem tak zmęczona, że marzyłam o jakiejś kontuzji, by położyć się i leżeć tak przez kilka dni. Dojazd na zawody, ważenie i czekanie na sali na pierwszą walkę, ze ściśniętym od stresu żołądkiem, sprawiał, że pytałam samej siebie co ja tutaj robię, po co mi to wszystko. Dopiero potem, gdy okazało się, że wygrałam, dałam z siebie 100%, zdobyłam wymarzony medal, czułam ogromną satysfakcję, ale też ulgę, że cała praca nie poszła na marne.
Wynik jest tylko zwieńczeniem całej drogi, którą pokonujemy by osiągnąć sukces. Ta droga jest czasem wyboista i kręta, czasem bardzo stroma. Jeśli dojdziemy do połowy, nie oznacza to, że ponieśliśmy porażkę, bo nie ukończyliśmy biegu. Wygraliśmy, bo pokonaliśmy połowę drogi. Sukcesem nie jest złoty medal, ale 14 lat ciężkich treningów i wyrzeczeń, które ukształtowały mój charakter i nauczyły mnie sięgać po nieosiągalne. Sukcesem jest każdy post, fotografia, projekt, które czasem powstają wiele dni. Sukcesem są relacje z nowymi ludźmi i nowe umiejętności, które nabyłam dzięki blogowaniu.
Nie wymagam już od siebie mistrzostwa świata, ani nawet miejsca na podium, choć jeśli się przytrafi, będzie mi niezmiernie miło, ale cieszę się z każdego punktu na trasie, którą pokonuję w moim prywatnym i zawodowym życiu. Miarą sukcesu jest droga, którą pokonuję każdego dnia, by stać się odrobinę lepsza niż wczoraj. Miarą sukcesu są ludzie, którzy dostrzegają i doceniają mój trud i są po to by otrzeć mi pot z czoła, bez względu na wynik końcowy. Dziękuję!
34 komentarze
Wiesz co myślę o Tobie i o Twoim blogu, więc nie będę się powtarzać. Po prostu dziękuję Ci i trzymam kciuki za dalsze sukcesy ;)
fajnie, że JESTEŚ :)
Dorota, właśnie za takie wpisy wyróżniam twój blog z tłumu innych.Właśnie tworzę post według rad z twojego newslettera. Dodałaś mi ostatnio dużo weny i pozytywnej energii, śmiem więc twierdzić, że karma wraca.
Dziękuję :) Cieszę się, że e-book się przydaje.
Wpadłam tu przypadkiem, na chwilę.. chwila zamieniła się w godzinę. Bardzo tu miło, więc zostanę na dłużej :) Dziękuję za uśmiech.
Dla mnie najwyższą miarą sukcesu jest odkrywanie i wykorzystywanie swojego potencjału, później znalezienie sposobu na pomaganie tym innym.
Cieszę się Emilia, że masz ochotę pobyć tu dłużej :)
Odkryty talent i potencjał, jest z pewnością ogromnym sukcesem. Człowiek nie wie jaki drzemie w nim potencjał, dopóki nie zaryzykuje, nie odważy się go odkryć. Ja na przykład nie miałam pojęcia, że fotografia mnie wciągnie na tyle, by stać się pasją. Warto próbować nowych rzeczy, warto przezwyciężać lęk przed nieznanym :)
Ostatnio wszędzie trafiam na bardzo celne teksty na temat jednej z mojej największych wad, czyli perfekcjonizmu – to musi być znak, żeby coś z tym zrobić i zacząć bez napinki DZIAŁAĆ (ile projektów odłożyłam na bok, bo wiecznie nie wydawały mi się „wystarczająco dopracowane”, by je wprowadzić w życie), nie oczekując od siebie wyżyn możliwości. Dziękuję za inspirację! Czekam jeszcze na tekst jak Tobie udało się pokonać perfekcjonizm i zacząć realizować swoje cele bez oczekiwania doskonałości. Ja w wielu sytuacjach takie moim zdaniem niedoskonałe efekty pracy porzucam i zaczynam od początku – cierpi na tym i motywacja i deadliny projektów i moja sfera prywatna, gdy życie zawodowe rozciąga się w czasie za sprawą takich ciągłych poprawek.
Aneta, Twój komentarz dotyczy także mnie. Nie mogę powiedzieć, że wyleczyłam się z perfekcjonizmu, nawet nie próbuję go zwalczyć do końca, bo dzięki niemu się rozwijam. Ale nadmierny perfekcjonizm jest bardzo uciążliwy i hamuje rozwój. Te ciągłe poprawki i myślenie, że jeszcze mogłabym zrobić coś lepiej. Znam to! Napisałam o tym post: http://kameralna.com.pl/doskonalosc-tkwi-w-niedoskonalosci/.
Czasem trzeba zrobić coś na przekór sobie i oddać projekt, który według nas nie jest idealny, z resztą nigdy nie będzie. Im częściej pozwolimy sobie na takie „niedostatki” tym łatwiej będzie go opanować. No i czas się z tym pogodzić, że tak już mamy i wtedy paradoksalnie zaczniemy pomału odpuszczać :)
Dzięki za link, zapisuję w pocket do przeczytania :)
To jest jeden z tych tekstów, za które uwielbiam to miejsce. Prawdziwy, życiowy, pozytywny i motywujący w taki zdrowy sposób. Bez poszturchiwania, bez krzyku a przecież działa – i to jak! Dziękuję Doroto za Twoją autentyczność i stworzenie miejsca, w którym takiej autentyczności i szczerości z samym sobą można się uczyć.
Dokładnie do podobnych wniosków doszłam niedawno, kiedy po kontuzji miałamwątpliwości czy wrócić do treningu. W końcu zrozumiałam, że sukcesem jest właśnie ta droga sama w sobie. I chociaż teraz leżę i nie mogę się ruszyć bo naderwałam mięsień skośny brzucha (fatalne miejsce), to już nie mogę się doczekać kiedy się wyleczę i wrócę na trening. Nie tworzę czarnych scenariuszy, mimo, że czasu coraz mniej do Mistrzostw Polski wierzę, że dam radę. Dzięki za ten wpis, oddaje całkowicie to czego się niedawno nauczyłam, a jak wiadomo nowe wiadomości trzeba utrwalać, żeby nam nie umknęły :)
A w nawiązaniu do bloga, na prawdę zasłużyłaś na te wszystkie ciepłe słowa.
Uwielbiam Cię odwiedzać, czytać twoje wpisy. Dzięki Tobie zrozumiałam też, że moje plany i pasje mi nie uciekną, może teraz nie mam tyle czasu ile bym chciała na ich rozwijanie bo poświęcam się głównie jednej – judo, ale na resztę też przyjdzie czas :)
Bardzo współczuję kontuzji, wiem jak to boli, gdy trzeba na jakiś czas porzucić trenowanie, a tyle planów i marzeń. Wykorzystaj ten czas dla siebie, bo sportowcy nie mają go dużo. Życzę dużo zdrówka i powrotu do treningów ze zdwojoną motywacją!
Judo, dopisałam w odpowiedzi niżej :)
Tworzysz to miejsce całą sobą, to mocno widać i czuć. Tak tu u Ciebie kameralnie i przytulnie, czuje się tutaj bezpieczna. Dziękujemy, że Jesteś:)
Świetny tekst. Słabości są ludzkie, nie powinniśmy wstydzić się naszego człowieczeństwa. Słabsze występy, wpisy czy zdjęcia są potrzebne, by tworzyć tło dla tych najlepszych, w kontraście do nich widać, jak wiele dobrego robimy. :)
chce się tu wracać! czuć spokój. i z pewnością dlatego tyle dobrego ostatnio możesz o sobie poczytać… chyba wszyscy czujemy, że warto tu zaglądać, warto wracać choć na chwilę wytchnienia:) rób swoje w swoim tempie:) jeszcze niejedno podium przed Tobą;)
Dziękuję Kasia! Takie słowa wiele dla mnie znaczą :)
Zdecydowanie to droga, którą pokonujemy jest miarą sukcesu i to ona kształtuje nasze życie najbardziej, tak samo jak ludzie, których na niej spotykamy.
Ten blog jest moim numerem jeden – najchętniej i najczęściej zaglądam właśnie do Ciebie. Zarówno przy porannym sprawdzaniu sieci jak i wieczornym relaksie :)
Polecam Ci film „Siła spokoju” – lubię do niego wracać, ponieważ kieruje mnie na właściwe tory i zawsze znajdę w nim kolejną złota myśl „To wędrówka. Wędrówka daje szczęście, a nie jej cel.”.
Dziękuję <3
Film zapowiada się ciekawie, obejrzę!
Uwielbiam Twojego bloga. On jest po prostu piękny! Dajesz dużo motywacji swoimi lekkimi wpisami o życiu, blogowaniu, przeszłości sportowej. Nie śledzę go od początku, bo sama nie dawno weszłam w świat blogowania, ale przeczytałam wszystkie wpisy, żeby nie być z tyłu :) pozdrawiam! :)
Jak dobrze czytało mi się ten wpis. Jest naturalny i widać, że piszesz o czymś z głębi serca, co przeżyłaś, poczułaś, doświadczyłaś. W takich postach myślę, że najbardziej pokazujesz jaka jesteś i ”co w Twojej duszy gra” . Niewątpliwie sport kształtuje charakter, co miałaś szczęście doświadczyć na własnej skórze. Teraz on się przydaje i przynosi sukcesy, których Ci gratuluję:)) Właśnie dzięki takim wpisom zaglądam tu regularnie i czytam nawet jeśli nie zawsze komentuję.
Dziękuję :)
To prawda, najlepiej pisze mi się o moich doświadczeniach. Dawno tak lekko mi się nie pisało. :)
Od kilku dni ciągle tu wracam i chłonę coraz to nowe posty! Pięknie tu i ie widać ani grama niedoskonałości, tylko właśnie naturalność! Twoje posty niezwykle przyjemnie się czyta z zdjęcia są przepiękne! Jeszcze nie wszystko u Ciebie przeczytałam, ale nadrabiam to w tempie błyskawicznym! Dziękuję za wszystkie ciekawe wskazówki i porady (szczególnie te dotyczące fotografii)! Pozdrawiam serdecznie!
Piękny post. Ja czasami żałuję, że od małego nie trenuję, bo może nauczyłabym się dyscypliny i regularności ;) Na starość się uczę ;). Ja z kolei czuję, że gdzieś biegnę, ale nie do końca wiem dokąd. Czuję się zagubiona, ale staram się nie wymagać od siebie czegoś ponad miarę. Na wszystko przyjdzie czas.
czemu nie mogę zapisać się na newsletter?
Sprawdziłam i wszystko działa, ale napisz do mnie maila na kontakt@kameralna.com.pl, dodam Cię ręcznie :-)
Piękne słowa, które dają porządnego kopa w tyłek! :)
Piękny tekst. Widać, że w bloga wkładasz całe serce, całą siebie wszystko jest takie dopieszczone. Miło tu u Ciebie :) a na zmęczenie i przesilenie wiosenne polecam sok z kiszonych buraków :) Pozdrawiam
Dziękuję :-) Bardzo mi miło!
PS Jak robisz kiszone buraki? Często piję sok ze świeżych buraków, pomaga.
Na blogu opisałam dokładny przepis i muszę przyznać, że jak nie przepadałam za sokiem mojej mamy, która robiła go bez przypraw, to ja zmodyfikowałam go po swojemu dodając co nieco przypraw i wyszedł idealny.
Jako blogoblogoholiczka, powiem Ci, że Twojego bloga czyta się bardzo przyjemnie i naturalnie. Póki co jestem po lekturze kilku postów, ale na pewno zostanę na dłużej.; )
Jesteś niesamowita. Masz w sobie tyle prawdy. Twoja szczerość jest ogromnym powiewem świeżego powietrza w blogosferze. Już nie dzieląc całego grajdołka na modę i inne, po prostu coś zaczyna mi się nie podobać. Życie to nie ładne zdjęcia, życie wygląda inaczej, ale kto by chciał to oglądać, prawda? Każdy traktuje to jako rozrywkę, odskocznię. Oczywiście sama zaglądam do internetu z tego powodu. Czuję jednak jakiś przesyt tym wyidealizowanym światem.
Sama mam zadatki na perfekcjonistkę, chociaż różnie bywa, to jednak mogę się wczuć w Twoją sytuację. Traktujesz swoją stronę jak miejsce pracy, coś co trzeba dopiąć na ostatni guzik. Uwierz mi, nawet jeśli czasem trochę odpuścisz, zrobisz i tak o 150 % więcej niż większość polskich blogerów. Piszesz świetne, mądre teksty, które dają do myślenia. Każde zdjęcie jest dopracowane. Wszystko się zgadza, nie przejmuj się tak bardzo :)
Pozdrawiam!
Magda