Kiedy byłam małą dziewczynką, wierzyłam, że istnieje Bóg, który potrafi czarować. Może sprawić wszystko. Byłam przekonana, że gdybym tylko chciała, mogłabym z nim porozmawiać twarzą w twarz. Trochę obawiałam się kontaktu z osobami spoza mojego świata, dlatego modląc się prosiłam, by Bóg jeszcze mi się nie ukazywał. Jeszcze nie teraz!
Oczywiście jak dotąd tego nie zrobił, ale nadal nie należę do najodważniejszych osób na świecie, pomimo tego, że przez kilkanaście lat biłam się na matach całego globu.
Gdy zaczęłam dorastać moja więź z Bogiem i pewność, że jest obecny w moim życiu zaczęła słabnąć, aż w wieku kilkunastu lat prawie zupełnie zanikła. Nie wyrzekłam się swojej wiary, nadal uważałam się za katoliczkę, ale taką już bardziej współczesną. Wygodnie było mi odrzucać jedne dogmaty, a inne, te mniej wymagające przyjmować. Obchodziłam Święta Bożego Narodzenia, ale Triduum Paschalne było już zbyt uciążliwe. 3 dni z rzędu w Kościele? Nie, to nie dla mnie! Spowiedź Święta przynajmniej raz w roku? To i tak zbyt często, poza tym skrępowanie przed opowiadaniem o sobie obcemu człowiekowi skutecznie powstrzymywało mnie od tak ważnego sakramentu. Stałam się wierzącym i niepraktykującym katolikiem. Dziś śmiem twierdzić, że nie ma takiego pojęcia jak wierzący – niepraktykujący katolik. To tak jakby ktoś był kierowcą rajdowym jedynie w teorii, albo krawcem, który jeszcze nigdy nie dotknął maszyny do szycia. Wiara to przede wszystkim praktyka.
Moja ledwie się tliła. W pewnym momencie moje życie zmieniło się o 180 stopni. Wszystko co przez lata budowałam nagle się zawaliło. To jedno z tych wydarzeń, które podcina Ci nogi i nagle nie masz pojęcia co będzie dalej. Nie masz pomysłu na życie i z dnia na dzień popadasz w coraz większą rozpacz i bezsilność. Nikt nie umiał mi pomóc, a ja doskonale wiedziałam, że nikt nie jest w stanie tego zrobić. Jedynie Bóg! On był moją ostatnią – szkoda, że nie pierwszą – deską ratunku.
Wystarczyło jedno zdanie. Choć wypowiedziałam je kilkanaście razy w ciągu paru miesięcy w przypływach największej rozpaczy. Teraz wiem, że dla Boga nie trzeba powtarzać, wystarczy pozwolić mu działać. Od tamtej pory rozpoczął się proces zmiany mojego życia, który trwał kilka lat. Tak! To nie był cud, który wydarzył się z dnia na dzień, ale ciąg wydarzeń, które zbliżały mnie do mojego obecnego życia. Życia, w którym odnalazłam spełnienie, spokój, szczęście i miłość.
Eric Metaxas w swojej książce Cuda. Czym są, dlaczego się zdarzają i jak mogą zmienić twoje życie definiuje cuda jako efekt kontaktu Boga z człowiekiem, wynik przenikania Nieba do naszego ziemskiego wymiaru. Cudami mogą być uzdrowienia zarówno fizyczne jak i wewnętrzne, nawrócenia, wymowne sny, uniknięcie wypadku, czy podniesienie się po osobistej tragedii. Bóg kontaktuje się z nami poprzez wydarzenia, osoby, a nawet nasze sumienie. Dzięki tej książce zaczęłam zwracać większa uwagę na moje przeczucia, wewnętrzny głos sumienia, wydarzenia i ludzi, których spotykam na mojej drodze.
Pierwsza część książki to próba udowodnienia, że wszechświat, a zatem także życie na Ziemi, jest wynikiem doskonałego planu Boga – Stwórcy. Autor przeprowadził wnikliwą analizę istnienia świata, odwołał się do wielu naukowych badań i opracowań wybitnych astrofizyków, by podjąć próbę dowiedzenia, że świat, w którym żyjemy nie powstał sam z siebie. Prawa rządzące wszechświatem są dostrojone z taką precyzją, że nie mogły powstać bez udziału kogoś z zewnątrz. Bez udziału Boga. Ten rozdział był dla mnie dosyć trudny w odbiorze, nie znam się na astrofizyce, na fizyce też niespecjalnie, dlatego ciężko było mi wyobrazić sobie te wszystkie mechanizmy zachodzące w przestrzeni kosmicznej. Jednak bardzo przemówił do mnie fakt tak dokładnego dostrojenia praw rządzących wszechświatem, że nawet minimalne odchylenie w jakąkolwiek ze stron spowodowałoby niemożność istnienia życia na Ziemi. Jestem pewna, że osobom, które zadają sobie pytania – Skąd wziął się wszechświat i czy może istnieć życie na innej planecie? – ten rozdział okaże się szczególnie interesujący.
Nie potrzebuję dowodów na istnienie Boga, choć jeśli się pojawiają, jeszcze bardziej utwierdzają mnie w mojej wierze, a takimi dowodami z pewnością są cuda, które przytrafiły się bohaterom książki. Niektóre są spektakularne, jak na przykład cudowne uzdrowienia, spotkanie anioła, otarcie się o Niebo, inne zupełnie mniejszego kalibru, jak odnalezienie zgubionych kluczy, czy wymowny sen, który sprawił, że powstało dzieło literackie. Jedno jest pewne, Bóg nie jest dalekim Stwórcą, do którego nie mamy dostępu, i którego nie obchodzą nasze prozaiczne sprawy. Jest obecny w naszym życiu i troszczy się o wszystkie jego dziedziny. Jeśli będziemy uważni, będziemy potrafili odczytywać różne znaki i wydarzenia, które pomogą nam kształtować swoje życie.
Na moje obecne życie złożyło się mnóstwo mniejszych i większych wydarzeń, które – teraz to wiem – były odpowiedzią Boga na moje prośby. Układają się jak puzzle i tworzą spójną całość. Czasem wydaje nam się, że jesteśmy w punkcie życia, z którego nie ma wyjścia. Najpierw sami próbujemy sobie ze wszystkim poradzić, potem szukamy pomocy u innych, a jak już wszystko zawiedzie, zwracamy się do Niego, bo jeśli jednak istnieje, może uda Mu się nas wyprowadzić na prostą. Bóg działa natychmiast. Czasem dopiero po latach jesteśmy wstanie zrozumieć w jaki sposób. Nie mogę się teraz nadziwić, że gdyby nie pewne wydarzenia w moim życiu, które wcale nie były lekkie, potoczyłoby się ono zupełnie inaczej. Teraz czuję się szczęśliwa, wiara daje mi wolność, codziennie powierzam Bogu moje życie i wiem, że wyprowadzi mnie z każdej opresji.
Tradycyjnie, będzie mi miło, jeśli polecisz mój post znajomym przy pomocy przycisków poniżej. O ile oczywiście okazał się pomocny. Ściskam! :)
36 komentarzy
Ja mam podobnie. Niegdyś gorliwie wierząca, teraz wiara nieco się zatarła. Jednak wiele sytuacji pokazuje, że trzeba Mu zawierzyć. Bez Niego człowiek okropnie błądzi i traci pełną radość życia. Staram się wracać na drogę ufności.
Wierzę. Nie potrzebuję dowodów, widocznych znaków. Wiara daje mi bezpieczeństwo, ale i wolność. Jednak wiem, że moja wiara mogłaby być głębsza, że „wybiórczość” dosięga również i mnie. Łapię się na tym, że wybieram to, co wygodne. Jednak najważniejsze jest to, aby nie wstydzić się swoich przekonań. I chyba dlatego podziwiam Cię, że tak odważnie wyrażasz swoją wiarę. :)
Dziękuję Ola. Chciałam opowiedzieć o tej książce, a najlepszym sposobem jest odniesienie jej do własnego życia. :)
To wspaniałe, że poruszasz temat wiary. W dzisiejszych czasach to duży akt odwagi, a dla mnie osobiście światełko w tunelu. Od jakiegoś czasu jestem w tym trudniejszym momencie i mocno błądzę. Dajesz nadzieję.
W takim razie, jesteś kolejnym dowodem na to, że nie ma przypadków. :) Wszystkiego dobrego!
Tematu wierzenia nie będę komentować, bo jest to indywidualną sprawą, choć sama jestem katoliczką. Podziwiam ludzi, którzy mają w życiu zasady i nie podchodzą do religijności roszczeniowo. Dziękuję Ci za polecenie tej pozycji – sama chętnie ją przeczytam, a w dodatku moja Teściowa ma za niedługo imieniny i będzie to dla niej idealna pozycja ;-)!
Mój egzemplarze to też był prezent dla mojej mamy, która przeczytała tę książkę jako pierwsza i teraz krąży po rodzinie. :)
Dziękuję Ci za ten post. Niewielu blogerów jest na tyle odważnych by o tym pisać, a Ty mimo tego co napisałaś- jesteś bardzo odważna. Dzięki temu wpisowi można się zastanowić nad sobą i swoją wiarą, ja jestem praktykującą katoliczką i jest to bardzo ważny aspekt mojego życia, ale mam świadomość, że są chwile kiedy nie biorę wiary tak w całości…:(
Czasami kiedy w życiu jest nam po prostu dobrze, przestajemy zauważać istnienie Boga i jego wpływ na pewne sprawy. Kiedy jednak zacznie się coś psuć, zacznie nam być źle i staniemy się bezsilni, wtedy wracamy do Niego. Zaczynamy z Nim rozmawiać, prosić o pomoc. Czy to źle, że pamiętamy tylko wtedy kiedy mamy potrzebę? Myślę, że nie, jeśli w chwilach zwątpienia On jest naszym pocieszeniem to jednak wierzymy.
Dokładnie, ” jak trwoga to do Boga”, ale do kogóż innego mamy się zwrócić, jak już wszystkie inne drogi zawiodą? :)
Właśnie. Od razu widać na kim możemy polegać zawsze, kto się na nas nie obrazi za to, że długo się nie odzywaliśmy :)
Tak, wierzę. Właściwie to od zawsze i praktycznie bez większych wątpliwości. Wiara ta nie stoi w miejscu, a zmienia się, czasem na moment słabnie, ale ostatecznie ewoluuje. Aktualnie jestem na etapie dużej ufności w bożą opiekę, a do tego odkryłam, że codzienna poranna msza bardzo porządkuje moje życie, z natury dość chaotyczne :)
Bardzo mnie zaciekawiłaś tym wpisem, naprawdę dawno żadna książka nie krzyczała do mnie tak donośnie „weź i mnie przeczytaj”.
Uwielbiam Twojego bloga
Dziękuję <3
Oczywiście że wierzę! Bez tego byłoby jakoś smutno i bez sensu. Miło wiedzieć że jest ktoś kto wszystko może. A książkę też muszę mieć. Bardzo ciekawy artykuł. :)
Podziwiam z jaką szczerością i lekkością piszesz o tym, co dla Ciebie ważne. Twój blog jest blogiem z duszą :) Książka bardzo mnie zaciekawiła i myślę, że chętnie po nią sięgnę.
Bardzo zaciekawiłaś mnie tą książką :) Chętnie ją przeczytam. Też miałam kiedyś taki okres i byłam wierząca – niepraktykująca. Sporo się zmieniło od tamtego czasu, moja wiara, przekonania, praktyka też. Teraz czuje że żyje, że jestem bliżej. Czasami gdy jestem w kościele to przeszywa mnie dreszcz obecności. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale czuje jakby Bóg był obok w danym momencie. To taki mój mały cud.
Ściskam! :)
Fajnie, że piszesz o tym, co dla Ciebie bardzo ważne – szczerze i bez obaw, że wiara nie jest dzisiaj modna. Oby więcej takich mądrych kobiet:)
Dlatego staram się nie ulegać modom, są krótkotrwałe i przelotne. Jestem wierna wartościom, które nie przemijają. :)
Jeśli chodzi o kwestię wewnętrznego głosu, splotu wydarzeń itd. to polecam – nieco infantylny, ale ważny – film Spotkanie :)
No i co, nie będę dużo komentować: dzisiaj trzasnę dziesiątkę różańca w intencji Twojej relacji z Bogiem :)
Magdalena dziękuję <3
Wczoraj przeczytałam takie zdanie : Człowiek mówi pokaż mi, a Ci zaufam. Bóg mówi: zaufaj mi, a ci pokaże ” Często dopiero z czasem to działanie, cuda dostrzegamy i prawdziwa wiara wymaga cierpliwości ;)
Przypomina mi się fragment książki Leszka Kołakowskiego, który, przypomnę, do połowy lat 60. zaliczany był do marksistowskiego betonu, by pod koniec życia otwarcie deklarować, z pozycji filozofa religii, wiarę w Boga. Otóż, w eseju z 2007 roku „O szczęściu. Czy Pan Bóg jest szczęśliwy” pisze: „Jeśli wyobrażamy sobie, że wszystkie istoty ludzkie, wszystkie bez wyjątku, zostały zbawione przez Boga i cieszą się niebiańskim błogosławieństwem, nie cierpią żadnych braków, bólu ani śmierci, że piekło i czyściec już nie działają, możemy też sobie wystawić, że szczęście jest realne i wszyscy z niego korzystają /…/. Można sobie taką kondycję wyobrazić.” Przytaczam ten cytat, bo wnosi i do mojego myślenia o szczęściu dodatkowy walor: jeśli doświadczam szczęścia, a towarzyszy temu, pełna nadziei, świadomość, że kiedyś będzie mi ono towarzyszyło wiecznie, to wynikać z tego może tylko nieopisana, „nieziemska” euforia. Przeżywam ją czasem i w gorszych momentach życia jej wspomnienie potrafi skutecznie naprowadzić na właściwy tor. A to już cud prawdziwy.
Jestem osobą niewierzącą, mimo to pozwolę sobie na komentarz :)
Wzruszyłam się, czytając Twój wpis. Między wszystkimi wypisanymi słowami wypływa cała masa ciepłych i prawdziwych uczuć oraz emocji, niczym miód na czytelnika :)
Zawsze powtarzam, że nieważne czy ktoś wierzy, w co wierzy i jak wierzy – najważniejsze, co przez to przekazuje, a Tobie dziękuję za tę otulającą siłę, płynącą z tego wpisu :) Pozdrawiam!
Chyba każdy przechodzi taki etap jak Ty – niechęci do wiary i jej praktykowania oraz kościoła. Nie powiem, żebym co niedzielę chodziła na mszę świętą (chociaż bardzo mi tego brakuje, odkąd pracuję również w weekendy), ale zawsze kiedy jestem blisko kościoła staram się wejść tam chociaż na chwilę i pomodlić się. Dzisiaj np. zrobiłam to po kursie prawa jazdy ;) Zawsze wtedy wychodzę umocniona i pewna, że wszystko czego chcę – na pewno się wydarzy. Dzięki modlitwie jestem również dużo spokojniejsza, a przyznam, że ostatnio bardzo brakowało mi spokoju i wyciszenia. „Mój” Bóg działa naprawdę natychmiastowo ;)
Uwielbiam Twoje teksty o wierze, przede wszytskim to, że nie boisz się o niej pisać. :)
Zgadzam się z Tobą w 100% :) I też bardzo lubię porównanie życia do układanki z puzzli. Niesamowite jest to, że dopiero po jakimś czasie uświadamiamy sobie, że nawet te z pozoru smutne i szare elementy miały sens i stworzyły piękną całość :)
Kinga
Nie ma przypadków, że dziś czytam Twój wpis. ..też przeżyłam swoje nawrócenie. A teraz mam wielki kryzys życia ..dużo by pisać. Dziś przechodząc obok Kościoła poprosiłam Boga by w tej sytuacji pomógł mi mocno wierzyć, że jest….i już nie wiem , co mam do Niego mówić, żeby ppomógł w tej bezsilności. Jesteś mądrą kobietą. Bardzo polubiłam Twój blog. Kasia
Bądź pewna, że czytam każdy Twój wpis o wierze :)
I choć przeżywam, doświadczam Boga mocno, chciałabym kiedyś móc o nim nie tylko mówić, ale i częściej pisać.
Pięknie, tak mało ludzi potrafi pisać o tym, że wierzy. Ja wierzę „od zawsze” mniej lub bardziej intensywnie, ale wierzę. Pomaga mi świadomość, że jest KTOŚ.
Bardzo piękny wpis. „Bóg działa natychmiast. Czasem dopiero po latach jesteśmy wstanie zrozumieć w jaki sposób.” Bardzo mocno się z Tobą zgadzam! Pozdrawiam ciepło, Iza
chyba kupię tę książkę, bo z moja wiarą ostatnio bywa różnie, poza tym ciągle czuję, że czegoś w życiu mi brakuje.
Najwięcej jednak zalezy od naszej wiary i naszego działania. Nie ma co liczyć na „cud”, który zadzieje się z nia na dzień, jeśli będziemy tylko leżeć i czekac. Potrzebne jest nasze zaangażowanie.
A co do tego co napisałaś powyżej, to masz rację i przysłowie „Jak trwoga to do Boga” nadal jest aktualne. Mogę je bardzo przełozyć na swoją zawodową pracę. Większość ludzi przychodzi do mnie, kiedy jest na skraju wytrzymałości lub gdy problem osiąga tak wielki rozmiar i trwa tak długo, że psychicznie przertasta. Podczas gdy przyjście na samym początku, wpłynęłoby na to, że znacznie łatwiejsze byłoby rozwiązanie zaistaniłej sytuacji i byłaby potrzebna mniejsza ilość spotkań…
Książka do przeczytania. I dzięki za ten tekst!
” Jednak bardzo przemówił do mnie fakt tak dokładnego dostrojenia praw rządzących wszechświatem, że nawet minimalne odchylenie w jakąkolwiek ze stron spowodowałoby niemożność istnienia życia na Ziemi.” Gdy czytałam o biologii (eksperyment Stanleya-Millera choćby) i astronomii (powstawanie planet i gwiazd) miałam podobne odczucia.
Nie zgadzam się z tobą w kwestii religii, ale podoba mi się, że tak pięknie i otwarcie o tym piszesz :)