W ostatnim poście jedna z Czytelniczek – Gaja – zapytała w komentarzu: Czy pracując na etacie da się ułożyć wolne popołudnie tak, by nie ganiać od zadania do zadania z wywieszonym jęzorem, a posiłków nie wchłaniać w biegu…? Jest to bardzo ciekawe pytanie, odpowiedź nie jest oczywiście taka prosta, bo wszystko zależy od rodzaju naszej pracy i obowiązków domowych, ale generalnie da się! Wszystko rozbija się o dobrą organizację czasu pracy i ustalenie priorytetów. Mamy tendencję do zajmowania się rzeczami, które nie są istotne i ani odrobinę nie przybliżają nas do realizacji celów. Jeśli policzymy ile czasu spędzamy na przeglądaniu Facebooka, Instagrama, blogów w czasie, który przeznaczyliśmy na pracę, to wyjdzie nam całkiem pokaźny wynik. Bardzo pilnuję się, by podczas pracy zupełnie odciąć się od social mediów. To ogromne pożeracze czasu.
Ustalam priorytety
Przede wszystkim warto zrobić listę zadań na dany dzień. Ale taką szczerą, którą da się zrealizować. Nie sposób wpisać na nią dwadzieścia punktów i odhaczyć zaledwie trzy, lepiej wpisać tyle zadań, ile uda nam się wykonać. Ustalam priorytety na dany dzień. Na przykład dzisiaj po pracy muszę zrobić zakupy, obiad, napisać post na bloga, przeczytać materiały potrzebne do pracy na następny dzień, uporządkować faktury. Ustalam więc co jest dla mnie najważniejsze i zabieram się za to w pierwszej kolejności. Gdzie tutaj miejsce na bycie slow, skoro przede mną jeszcze tyle pracy, a doba przecież się nie wydłuży? Dla mnie takim zwolnieniem w ciągu dnia, jest spokojny posiłek w gronie rodziny. Samo jego przygotowanie może być relaksujące, jeśli odpowiednio do niego podejdziemy. Nie jedzmy na kolanie z dokumentami w ręku, zazwyczaj i tak nic nie przyspieszymy, bo ani nie przeczytamy z uwagą, ani nie zjemy w spokoju. Celebrujmy czas spędzony z rodziną. Slow life nie polega na ograniczaniu zadań, ale na skupieniu uwagi na tym co jest dla nas ważne i wyrwaniu z tego upchanego grafiku, czasu dla siebie i bliskich.
Równowaga
Gaja w dalszej części komentarza napisała – życie trochę weryfikuje moją postawę, bo jeśli wybiorę czyste slow to połowa czynności z organizera zostaje niezrealizowana :-/ Wiem, plany też muszą ulec zminimalizowaniu, ale po pracy chciałoby się jeszcze ciekawie pożyć, zrobić to i owo, poczytać, popisać, pobiegać… I na to musimy znaleźć czas. Równowaga jest dla mnie niezwykle ważna, nie mogę wypełniać całego dnia pracą. Nawet jeśli przede mną ważny i pracochłonny projekt, muszę znaleźć w ciągu dnia czas dla siebie. Warto wykorzystać przerwy w pracy na ładowanie baterii – posiłek, krótki spacer, spokojna kawa z książką w ręku. O ile w pracy na etacie musimy być cały czas w gotowości, przestrzegać pewnych norm panujących w danej firmie, o tyle po pracy, to my ustalamy zasady. Pracowałam na etacie, jednocześnie prowadziłam firmę i zajmowałam się domem, rodziną. Nie jadałam na mieście, w większości gotowałam obiady w domu. Starałam się planować posiłki i zawsze robiłam podwójną ilość, by mieć obiad na dwa dni. Do dziś tak robię. Dzielę się obowiązkami domowymi z mężem. Dzięki czemu, mam więcej czasu na pisanie bloga.
Jeśli nie znajdę w swoim życiu czasu na odpoczynek, rozwój osobisty, rozrywkę, sport, bardzo szybko mój organizm to odczuje, czy to pogorszeniem stanu zdrowia, czy spadkami nastroju. Jeśli siedzę nad pracą do późnych godzin wieczornych i nie robię w trakcie przerw na zdrowy posiłek, drobne ćwiczenia, czy nawet drzemkę, szybko tracę siły. Higiena pracy jest dla mnie ogromnie ważna i muszę jej bardzo ściśle przestrzegać.
Łączę różne aktywności
Jestem zwolenniczką łączenia różnych czynności, o ile oczywiście dadzą się połączyć. Wiem, że wiele coachów radzi by w danym momencie zająć się jedną czynnością i po części zgadzam się z nimi, ale są aktywności, które spokojnie da się połączyć. Od roku biegam, ale dopiero od m-ca biegam co drugi dzień. Bez względu na pogodę, nawet w deszcz. Podczas biegania słucham podcastów o social mediach, marketingu internetowym, czy audiobooków. To już dwie rzeczy, a żeby było jeszcze efektywniej, słucham ich po angielsku. Mam więc takie trzy w jednym. W tym przypadku połączenie tych czynności ma same korzyści. Słuchając ciekawych podcastów, uczę się nowych rzeczy, nie myślę o bieganiu i męczę się mniej, poprawiam także umiejętność słuchania w języku angielskim. Po miesiącu takich praktyk moja zdolność rozumienia ze słuchu, znacząco się poprawiła. Nawet bierne słuchanie wpływa pozytywnie na naukę języka obcego.
Czas dla siebie
Slow life nie oznacza zmniejszenia zadań w grafiku, tak jak napisała Gaja w komentarzu. Nie musimy ograniczać ilości zadań, jeśli nie chcemy, bądź nie mamy takiej możliwości. Musimy jednak w tym grafiku uwzględnić czas dla siebie. Dobre planowanie to klucz do sukcesu.
Wstaję o szóstej rano. Muszę zrobić śniadanie, kanapki, odprowadzić dziecko do szkoły. Mam na to godzinę. Kiedyś, szczególnie na początku blogowania, pierwszą czynnością po przebudzeniu było włączenie telefonu i przejrzenie powiadomień w social mediach i skrzynki mailowej. Oczywiście nie byłam w stanie zrobić tego dokładnie, bo czas mnie gonił. Traciłam cenne minuty, które mogłam poświęcić na spokojne śniadanie z rodziną. Teraz włączam telefon dopiero, gdy mogę spokojnie zabrać się do pracy. Te kilkanaście minut przy śniadaniu jest właśnie przykładem celebrowania życia. Staram się również, by wieczory były offline. Zostawiam pracę za sobą, idę biegać, czytam lub oglądam film.
Zdrowy styl życia
Slow life to także zdrowy styl życia, który sprawia, że zarówno praca jak i odpoczynek stają się bardziej efektywne. Wysiłek fizyczny jest niezbędny do osiągnięcia równowagi, dla mnie idealny jest ten na świeżym powietrzu, który sprawia, że dotleniam organizm, pobudzam krążenie i całkowicie się odstresowuję. Po takim seansie czuję się jak nowo narodzona. Jeśli nie macie ochoty biegać, wybierzcie się na spacer, ważne by nie spędzać całego dnia w pomieszczeniu. Druga sprawa to odżywianie. Od dwóch lat staram się odżywiać zdrowo. Dokonałam rewolucji w sposobie odżywiania po lekturze książki J. Bator Zamień chemię na jedzenie. W mojej lodówce nie ma wysokoprzetworzonej żywności. Sprawdzanie składów na etykietach produktów spożywczych weszło mi w nawyk do tego stopnia, że podczas każdych zakupów, bez względu na to gdzie aktualnie przebywam, czytam składy i wybieram te najlepsze. Nawet w Chorwacji, mimo tego, że nie rozumiałam dobrze tekstu, intuicyjnie wybierałam zdrowsze produkty. Zawsze mamy wybór. Dlatego u mnie nie ma jedzenia w biegu. Jeśli zwracamy uwagę na to co kupujemy, to przygotowując sobie drugie śniadanie do pracy, siłą rzeczy użyjemy zdrowszych produktów.
Akceptacja
Owszem bywają dni, kiedy nie wyrabiam się z niczym, a wieczorem mam ogromne poczucie winy, że nie zdążyłam zrealizować swoich planów, po części dlatego, że nałożyłam na siebie zbyt dużo, ale też dlatego, że czas przeleciał mi przez palce podczas niepotrzebnego przeglądania Internetu. W tym momencie nie pozostaje mi nic innego, jak zaakceptować taki stan rzeczy. Najgorsze co możemy zrobić, to zacząć się obwiniać i wmawiać sobie, że nie jesteśmy dość dobrzy. To szybka droga do zaniżania własnej wartości. Trudno, dziś nie dałam rady, ale mogę popracować nad tym jutro. Nie możemy być dla siebie zbyt surowi. Pamiętajmy, że nie da się być doskonałym we wszystkim, akceptacja siebie i miejsca, w którym aktualnie się znajdujemy jest pierwszym krokiem na drodze do rozwoju. Dopiero wtedy możemy ruszyć dalej.
Jak myślicie, czy da się prowadzić życie w rytmie slow, w momencie gdy jesteśmy przeładowani obowiązkami? Czy jedynym sposobem jest rezygnacja z części zadań i dostrojenie grafiku do naszych aktualnych możliwości? Jak pogodzić prace na etacie z życiem rodzinnym i pasją, jaką jest na przykład blogowanie? Jestem niezmiernie ciekawa jakie są Wasze sposoby na bycie slow.
Jeśli chcecie, tak jak Gaja, zadać mi pytanie, napiszcie je w komentarzu pod tym postem. Już jutro rusza Newsletter z mini-kulisami blogowania.
62 komentarze
jak zawsze niezwykle ciekawie i trafnie ! :) mnie osobiście dużo lepiej się łapało balans i równowagę gdy pracowałam zdanie z domu. Typowa praca na etacie wymaga ode mnie gimnastykowania się i zdecydowanie więcej obowiązków ma mój Mąż ( co jest dla Nas dobre :)), rozumiem komentarz czytelniczki, mnie dopada czasem wielki pęd pracując od 10:30 do 19:30 :)
Dziękuję Joanna. :) Rzeczywiście godziny pracy nie są komfortowe, rozbijają cały dzień, ale zawsze możemy dostroić się do takiego trybu życia. Pamiętam, że gdy pracowałam na etacie i prowadziłam firmę, organizowałam sobie czas w taki sposób, że znajdowałam go także dla siebie. Czasem im więcej mamy obowiązków, tym lepiej potrafimy się sprężyć i zorganizować. Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego! :)
Bardzo wartościowy i trafny wpis.
Da sie żyć w stylu slow life, nawet mając dużo obowiązków. Kwestia priorytetów, tego co dla nas ważne, odpowiedniego planowania ale tez realnego podchodzenia do siebie, możliwości swoich oraz swojej rodziny. Jesli w tym wszystkim bedzie jeszcze równowaga i dbanie o siebie, to nie ma opcji aby slow life było nieosiagalne :)
Mam wrazenie, ze niektorym zycie w trybie „slow” kojarzy sie z robieniem rzeczy powoli (doslownie), w zolwim tempie i przez to rozumieja celebrowanie tych czynnosci, a to przeciez nie o to chodzi ;) Mnie rowniez brakuje czasu na wiele rzeczy i winie przez to moja prace biurowa, ktora pochlania mi wlasciwie caly dzien, gdy wracam do domu nie mam na nic sily ani ochoty, czesto siadam na kanapie i ogladam TV, lub klade sie do lozka i klikam na komputerze. Wiem, ze to kiepskie podejscie, ale mam wrazenie ze praca, mimo ze niezbyt meczaca, wysysa ze mnie cala energie. Moim zdaniem trudno jest pogodzic pelnoetatowa prace z innymi rzeczami (obowiazkami czy hobby), mam mnostwo planow i pomyslow, rzeczy ktore chcialabym zrobic, tylko brak mi czasu na ich realizacje ;) Chetnie poczytalabym JAk to zrobic, JAK MIEC czas ;)
A mi się wydaje, że brak odpowiedniej morywacji skoro mimo planów i pomysłów wygrywa TV czy komputer. Wszystko jest kwestią podejścia. Nie będę mówiła zmień pracę skoro wysysa z Ciebie całą energię, bo sama niewiele w życiu przepracowałam. Jestem studentką, pracuję czasem dorywczo. Trenuję wyczynowo sport co wiąże się z codziennymi treningami, czasami nawet dwa w ciągu dnia. Poza tym dziennie uczelnia, nauka, obowiązki i chłopak. Bloguję, staram się rozwijać pasje. Ale w całej ideologii chodzi też o to by robić jak najwięcej rzeczy które się kocha, doceniać siebie i swoje postępowanie. Być wdzięcznym. Znaleźć czas dla siebie i dbać o jakość swojego życia. Z tego co piszesz ta praca chyba nie jest Twoim marzeniem. Może warto zmienić do niej podejście lub chociaż zmotywować się by jednak zrobić coś dla siebie po pracy, żeby przestać o niej myśleć w kategoriach złej i pożerającej energię. Tak zamiast mówienia, że nie jest najlepiej zrobić coś by było lepiej.
Niestety nie kazdy moze miec wymarzona prace;) Nie jest to takie proste jak moze mogloby sie niektorym wydawac.
Martynosia, czytając Ciebie przypomniały mi się czasy, gdy pracowałam na etacie. Mimo że praca nie była ciężka, spędzanie wielu godzin przy komputerze w pomieszczeniu, cały czas w pozycji siedzącej było bardzo męczące. Wracałam do domu zmęczona, z zerową motywacją do czegokolwiek. Starałam się znaleźć czas na pasje i dla siebie, m. in. dlatego założyłam firmę, potem bloga, ale żeby mieć na to wszystko siły, niezwykle ważny jest styl życia jaki prowadzimy. Zaczęłam odżywiać się zdrowo, i przede wszystkim zaczęłam ćwiczyć. Bywa, że ostatnią rzeczą, o której myślę jest wyjście na zewnątrz i bieganie, ale przełamuję zniechęcenie i idę. Po powrocie czuję się zupełnie inaczej. Także sport i zdrowe odżywianie są dla mnie kluczowe.
Wydaje mi się, że podstawową kwestią tutaj jest niezrozumienie ideologii, jaką niesie za sobą slow life. Przecież to higiena ducha i kontemplacja tego, co dobre, by życie miało dobrą jakość, a nie było tylko odhaczaniem punktów z listy życia, by być efektownym.
Jeśli zrezygnuje się z tego, co niepotrzebne i nieatrakcyjne, a pozostawi przydatne i sprawiające radość, slow life pojawi się samo z siebie.
By żyć slow, wystarczy znaleźć chwilę w ciągu dnia, którą poświęcimy sobie, by nie mieć wrażenia straconego życia. Zjeść coś dobrego, przytulić kota i poczytać dobrą książkę, a potem założyć na siebie ulubione ubranie. Na to nie trzeba wiele czasu.
Wiesz, czasem trzeba odhaczyć te punkty, nawet jeśli są nieatrakcyjne. Ktoś to musi przecież zrobić. Niektóre rzeczy trzeba po prostu zaakceptować. Ale ważna jest równowaga, by cały nasz grafik nie składał się z działań, których nie lubimy. Slow life to uważność życia i nie musimy organizować na nią dodatkowego czasu. Tak jak piszesz to może być chwila dla siebie z książką, czy dobry zdrowy posiłek, ale także praca, która daje nam satysfakcję. Zazwyczaj w biegu życia nie zauważamy piękna, które nas otacza. To brzmi trochę banalnie, ale czy potrafimy zachwycić się zachodem słońca, czy pięknym porankiem?
Ależ ja nie kwestionuję tego, że pewne rzeczy muszą zostać zrobione – jednak slow life nie odnosi się do tego, tylko do delektowania się momentami – oczywiście poza tym, co musi zostać zrobione (czyli potrzebne i przydatne – to miałam na myśli, używając tych słów).
Slow life to ta miła część życia, reszta to już inna bajka i tylko to chciałam powiedzieć. Musiałam się źle wyrazić :).
Wypracowanie zdrowego balansu między nieuchronnością uczestnictwa w codziennym pośpiechu a spokojem wewnętrznym to zawsze mozolny i chyba niekończący się proces. Pierwszym krokiem na tej drodze byłoby zatrzymanie się w biegu i refleksja nad sobą. Wiem, że zabrzmi to paradoksalnie, ale często w starcie do pełniejszego smakowania życia pomaga choroba. Jeśli potrafimy jej doświadczenie właściwie wykorzystać wychodzimy dojrzalsi, z ustaloną hierarchią priorytetów, cieszący się każdym dniem. Ważne, by znów wciągani w wir o tym nie zapominać. Nie chciałbym, żeby z tego wywodu wyciągać wniosek: chorujmy, będziemy szczęśliwsi. Nie czekając na wypadki losowe dobrze robi /sprawdziłem/ świadome krótkie odizolowanie się od świata /rekolekcje ignacjańskie?/ i odpowiedzenie sobie wtedy na dwa proste i kluczowe pytania – kim jestem i o co mi naprawdę chodzi.
Świetnie to napisałeś Piotr. To prawda, że czasem wypadki losowe, takie jak choroba, utrata pracy, rozpadające się małżeństwo potrafią nas nagle zatrzymać i zmusić do zastanowienia się nad swoim życiem. Zazwyczaj wydaje nam się, że mamy mnóstwo czasu na życie, zdążymy jeszcze z jego celebracją, zdążymy przyjrzeć się wartościom, które są dla nas najważniejsze, i tak odkładamy życie w nieskończoność. Odizolowanie od świata na jakiś czas, po to by usłyszeć głos Boga w nas samych i dowiedzieć się kim jesteśmy jest świetnym sposobem na złapanie równowagi. Wielokrotnie zastanawiam się nad tym czy jestem w dobrym miejscu, czy to co robię jest dla mnie dobre i ważne, nie dowiem się tego, dopóki będę zagłuszała czy ignorowała swój wewnętrzny głos.
Poruszyłaś bardzo ważny i istotny temat. Sama się nad tym zastanawiam, bo teraz, jak jestem studentką prowadzę całkiem inne życie jak to, które zacznę po ślubie i obawiam się, że wtedy będzie dużo mniej czasu, a więcej obowiązków.
Trzeba tylko pozostać wiernym swoim przekonaniom, wartościom i dbać o sfery życia, które uważamy za najważniejsze. To kwestia priorytetów. Wiem, że mogę zostaç skrytykowana bo nie pracuję i nie muszę nikogo utrzymywać. Jestem jednak w takim razie niepoprawną optymistką i mam nadzieję, że będę pracowała w swoim wyuczonym zawodzie i będę w tum dobra. A efekty w postaci zarobków przyjdą same.
Też się tego obawiałam. Tym bardziej, że zaraz po ślubie znalazłam pracę i oprócz obowiązków domowych doszła jeszcze praca na etacie, która, jakby na to nie patrzeć, zabiera ci połowę dnia. Ale dziś jestem rok po ślubie i – uwierz mi – na prawdę nie jest tak źle. Wystarczy dobrze rozplanować dzień i obowiązki. No i nauczyć się odpuszczania. Często bierzemy na siebie zbyt dużo zadań, które potem nas przytłaczają. Dorota powiedziała bardzo ważną rzecz – realnie ustalać listy zadań. Mam też jedną żelazną zasadę: piątkowe popołudnia to czas tylko dla mnie. Nie planuję wtedy żadnych zadań typu sprzątanie, gotowanie itp. Zamiast tego siadam z kubkiem herbaty i dobrą lekturą, urządzam sobie domowe spa albo cokolwiek co przyjdzie mi do głowy :) To naprawdę ładuje akumulatory.
Dzięki za dodanie otuchy! A pomysł z piątkowymi wieczorami super, bo zawsze to jakaś odskocznia po całym tygodniu :)
Bardzo przydatny wpis chociaż pytanie, moim zdaniem, nieco śmieszne, bo akurat pracując na etacie ma się najwięcej wolnego czasu – pracujesz od 8 do 16 i resztę dnia masz dla siebie, nie to co np. studenci, ktorzy po zajęciach muszą się uczyć, osoby prowadzące własne przedsiębiorstwo, rolnicy, czy też świeżoupieczone mamy, które pracują tak naprawdę 24/7. Pozdrawiam :)
Pracując na etacie resztę dnia masz dla siebie? hmm… Ja pracowałam 9-18 czyli wstawałam przed 7:00, wyjeżdżałam z domu o 8:00. Powrót o 19:00, szybkie zakupy, robienie obiadu, sprzątanie, pranie, inne obowiązki, gdzie tu znaleźć czas choćby czasem na chwilę dla siebie, książki, partnera itd? Trzeba na prawdę dobrze się zorganizować, ale przy takim trybie pracy (takih godzinach) czasem się nie da… najczęściej się nie da…
To prawda, bardzo ciężko przy takich godzinach pracy wyrwać kawałek dnia dla siebie. Ale uważne życie to także to, które prowadzimy w pracy, podczas dojazdów, spacerów, gotowania obiadów, zajmowania się dziećmi. Slow life przecież nie musi odbywać się jedynie w przerwach od obowiązków, choć doskonale rozumiem, że chwile tylko dla siebie na rzeczy, które kochamy, są właśnie tak postrzegane. Po odejściu z etatu poczułam dopiero wolność, której tak bardzo brakowało mi gdy pracowałam dla kogoś. Teraz często pracuję więcej, ale mam możliwość dostosowania grafiku dnia zarówno do moich potrzeb jak i rodziny.
Sama świadomość tego, że tylko Ty panujesz nad swoim czasem jest już uspokajająca. Wiem, że sama muszę zaplanować swoją pracę na kolejny dzień, nikt mnie do tego nie zmusza, ani szef, ani terminy. Poza tym jeśli chcę w południe spędzić czas z córeczką, robię to, a pracuję kiedy ona śpi:) Ważne jest to, aby nie trwonić swojego czasu na bezwartościowe czynności. Nauczyłam się tego właśnie podczas całodniowej opieki nad dzieckiem. Wykorzystywałam każde jej 20 minut snu na zrobienie czegoś dla siebie, choćby przeczytanie kilku stron książki przy herbacie.
A moim zdaniem pytanie bardzo trafione, bo sama praca na etacie zajmuje mnóstwo czasu, szczególnie kiedy jest poza domem i trzeba doliczyć do niej jeszcze dojazdy. Dodatkowo często bywa tak, że w pracy na etacie nie pracuje się faktycznie przez 8h, ale swoje trzeba odsiedzieć. Jest to marnowanie pewnej części dnia, a później po powrocie do domu obiad sam się nie zrobi, mieszkanie nie posprząta, dziecko nie pobawi, pies nie wyprowadzi na spacer itd. A tu jeszcze by się chciało zrobić coś dla siebie. Mnie udało się przestawić na „slow life” dopiero po odejściu z etatu, wcześniej nie było to możliwe.
Dzieki Agnieszka, ze to napisalas, wyreczajac mnie w odpowiedzi Sandrze;) Ja nie mam czasu rano celebrowac sniadania, bo wstaje, szykuje sie i wychodze, a po powrocie, czesto dopiero wieczorem zabieram sie za gotowanie obiadu itp. Po kolejnej godzinie czy poltorej w kuchni, jedzeniu i naszykowaniu sobie czegos na nastepny dzien, na prawde niewiele sie juz czlowiekowi chce ;) Mysle, ze o wiele latwiej „zajmowac sie soba”, gdy pracuje sie na wlasny rachunek/z domu. Pamietam, gdy przez kilka tygodni bylam na zwolnieniu lekarskim w domu, mialam mnostwo czasu i energii (mimo ze po operacji) na robienie roznych rzeczy, generalne porzadki, gotowanie, ale takze na czytanie, siedzenie i dumanie ;) Nie mam takiego luzu i swobody, gdy codziennie chodze na caly dzien do pracy.
Niestety, ale to prawda. Przez jakiś czas pracowałam w urzędzie i chyba nigdy nie przepracowałam w pełni 8 godzin. Fakt, były takie momenty, że człowiek nie miał czasu zjeść, czy wyjść do toalety i nie wiedział w co ręce włożyć, ale były też takie, że z nudów układałam 10ty raz te same papiery. Taka bezczynność i świadomość marnowanego czasu też męczą, a potem człowiek wraca z pracy do roboty jak to mawia moja koleżanka, a w domu zawsze jest coś do zrobienia.
Ja też zaczynam myśleć by rzucić etat i zrobić w końcu coś dla siebie, nie ma czasu na pasje. Odwagi mi tylko brakuje:) no i oczywiście pieniędzy bo żyje od wypłaty do wypłaty, zero oszczędności ale ……….
Bardzo wartościowy wpis:) muszę chyba zwrócić uwagę na ten drobne chwilę w ciągu dnia jak celebrowanie posiłków. A tak na marginesie to jakich podcastow sluchasz podczas tego biegania?:)
Aneta o tym właśnie napiszę w dzisiejszym newsletterze. :)
Ha!;) cóż za zgranie;)
Bardzo ważne jest przede wszystkim tak jak piszesz uświadomienie sobie ile czasu poświęcamy na czynności, które nie dają nam współmiernych efektów. I to je ograniczyć lub przesunąć na drugi plan. Czy da się pogodzić pracę na etacie z byciem slow? Nie pracuję. Studiuję, trenuję codziennie, sama gotuję. Daję radę. Łatwe to nie jest i wymaga pewnej organizacji. Mam to szczęście, że robię to co lubię. Znajduję też czas na blogowanie i inne pasje i zajawki. Trudno znaleźć chęci i czas na dbanie o siebie, swoje pasje, dokonywania dobrych wyborów poza pracą jeśli ta nas nie satysfakcjonuje. Jeśli się w nien spełniamy automatycznie mamy ochotę na więcej! Poza tym w całej ideologi slow chodI też o uważność. O dostrzeganie tych codzienności, pozornie zwyczajnych i poświęcanie się im. Np celebrowanie wspólnych posiłków, ale i tak jak piszesz całego procesu jego przygotowania. Skupianie się na byciu TU I TERAZ. Dla mnie posiłek kojarzy się z odpoczynkiem. Warto też naleźć czas na dbanie o siebie, cieszyć się codziennością. Ważny jest nie tylko czas spędzony z najbliższymi, ale czas sam na sam. Trzeba odnaleźć swoją równowagę, dążyć do samopoznania i żyć w zgodzie z samym sobą. Tak możemy kreować swoje szczęście. To niezwykle podwyższa jakość życia. Sama tego doświadczyłam!
Zdecydowanie post dla mnie. Od dłuższego czasu mocno się gimnastykuję by wszystko ładnie sobie zorganizować: pracę, bieganie, bloga, przyjemności, znajomych, naukę angielskiego, a w październiku dojdą jeszcze studia (na szczęście to już 5 rok) :D Chcę tylko powiedzieć, że podziwiam wszystkie MAMY (również swoją), które potrafią do wszystkich tych zadań dołożyć jeszcze opiekę nad rodziną, codzienne domowe obowiązki i znaleźć czas dla siebie! Ogromny szacunek! :D
Bardzo ciekawy post. Przyjemnie mi się go czytało i jednocześnie dał mi do myślenia. Mam niesety nawyk, że od razu po przebudzeniu włączam komputer. Sprawdzam pocztę, facebook i czytam artykuły czy posty na ulubionych blogach. Zazwyczaj podczas tej czynności jem śniadanie. Dzień również kończę z laptopem, ponieważ zastępuje mi telewizor, a lubię do snu obejrzeć jakiś film czy serial.
Z całą pewnością zgadzam się, że musimy mieć chwilę dla siebie. Jakąś odskocznię od rzeczywistości. Taką funkcję pełni u mnie rękodzieło i blog (które są ze sobą bezpośrednio powiązane). Gdyby nie to, to w ciężkie dni bym ześwirowała lub położyła się na łóżku bezmyślnie gapiąc się w ścianę.
Z całą pewnością muszę bardziej zwrócić uwagę na celebrowanie chwil. <3
Jak się cieszę że wśród swoich czytelniczek propagujesz nawyk dobrego rozpoczynania dnia. Ostatnio prawie wszyscy swój dzien rozpoczynają od telefonu i komputera a to nic innego jak przedkładanie życia innych nad swoje!
Zgadzam się w zupełności, dzisiaj po prawie miesiącu weszłam na f. i było wielkie nic, same śmieci. Od czerwca tv, dla mnie nie istniało bo to praca dodatkowa nad morzem a to piękna pogoda itp i przeżyłam czyli się da odciąć seriali, wiadomości – Punktem obowiązkowym była piątkowa lista trójki a Z. Wodecki i jego letni przebój nastrajał mnie na letnie klimaty:)
Bardzo lubię książkę o zdrowym jedzeniu, którą wymieniłaś. W ogóle, moim zdaniem, takie książki będące częścią czyjegoś lifestyle’u pomagają nam w refleksji nad własnym tempem życia i ustaleniem priorytetów, czyli tego, co dla nas w życiu ważne :)
Pozdrawiam!
Zainspirowana Twoim postem wczoraj postanowiłam nie myśleć o tym, że jestem zmęczona i zamiast bezmyślnie klikać na fejsie wzięłam do ręki dawno polecaną przez najomego książkę, wsadziłam słuchawki w uszy i przez 40 minut naładowałam baterie lepiej niż przez całe ostatnie 2 tygodnie!
Następnym razem dołożę do tego dobrą herbatę :)
Super! Ja też staram się nie tracić czasu na rzeczy, które w danym momencie są niepotrzebne i tylko odciągają mnie od tego, czego naprawdę potrzebuję. Okazuje się, że potrafię znaleźć chwilę w ciągu dnia i na czytanie, i na bieganie, i nawet na przesłuchanie nowego podcastu. Pozdrawiam! :)
Genialny post. Ja przy mojej trójeczce mam wrażenie, że ciągle ganiam. Ale masz rację – podstawa to ustalenie priorytetów. Niektóre rzeczy niepotrzebnie na siebie narzucamy :)
Karolina, ja Ciebie podziwiam, Ty wiesz o tym! Jesteś przykładem mamy, która znajduje również czas na swoje pasje. :)
Na pewno sięgnę po książę Julity Bator, dzięki :-)
Ciekawy post. Ja jeszcze dodam, że warto spojrzeć na zadania realnie. tzn. Czasami wydaje nam się, że wykonamy daną czynność w 5 minut” a tak naprawdę, zajmuje nam to więcej czasu. Później następuje frustracja i demotywacja przed próbą wykonania kolejnych zadań. …
post świetny jak zawsze ale ja mam zupełnie inne pytanie: skąd ten piękny koc, który widać na zdjeciu? :)
Koc przywiozłam z Tunezji. :-)
Multitasking nic nie daje, nasz mózg nie potrafi dobrze i efektywnie skupić się na wielu czynnościach więc to lepiej sobie odpuścić
Słuchaj, mózg człowieka jest bardzo elastyczny i tak naprawdę jego możliwości nie są do końca zbadane. Znam osoby, które mają podzielną uwagę i potrafią łączyć różne czynności, ja nie potrafię, dlatego łączę tylko to, co da się połączyć. Słuchanie podcastów w żaden sposób nie przeszkadza mi w bieganiu i odwrotnie. Poza tym nawet bierne słuchanie jeżyka obcego wpływa pozytywnie na jego naukę. Dlaczego więc tego nie robić? U mnie sprawdza się doskonale!
Zgadzam się z Tobą, że w pewnych sytuacjach multitasking jest wskazany, ale w podzielność uwagi przy dużych sprawach jak np. czytanie i oglądanie czegoś jednocześnie nie wierzę. A przekonał mnie do tego komentarz mojej wychowawczyni z liceum, że prawdziwą podzielność uwagi mają ludzie, którzy potrafią się całować i jednocześnie wstawiać pranie ;)
Podczas pracy muszę mieć włączoną muzykę. Nie umiem robić czegokolwiek w ciszy. I całkiem niedawno zauważyłam, że niezastąpione są takie aplikacje jak Spotify. Kiedy odtwarzam muzykę na youtubie co chwila szukam innej ulubionej piosenki, czy oglądam pięćdziesiąt interesujących filmików, które po drodze napotkam.
Ja niestety jestem optymistką i zakładam, że zrobię więcej niż jestem w stanie, więc jeśli zrealizuje 3/4 z moich zadań to jestem bardzo zadowolona :) Wiele spraw do załatwienia niespodziewanie przeciąga się z przyczyn niezależnych, coś co miało zając godzinę zajęło jednak dwie, dlatego ważne jest ta akceptacja o której piszesz. Nie zadręczajmy się! Ja mam kilka spraw do załatwienia z bardzo niskim priorytetem i one wiszą nade mną czasem przez pół roku. Ostatnio postanowiłam, że rozwiąże chociaż dwie z nich w miesiącu, żeby pozbyć się balastu z głowy :) Pozdrawiam
Temat ostatnio mi najbliższy, czyli jak wydłużyć dobę. Z tego co wymieniłaś stosuję planowanie i priorytety. Zaczęłam od usunięcia z życia wszystkich rozpraszaczy, zjadaczy czasu i śmieci. Efekt jest taki, że od półtora roku nie oglądam TV. W ogóle, nic. Nie ma że on sobie gra w tle a ja nie oglądam. Po prostu nie jest włączany bo nie mam takiej potrzeby, no i czasu. Kolejna rzecz to FB, Instagram i blogi. Wcześniej potrafiłam siedzieć godzinami, teraz tylko po przebudzeniu scrolluję FB i Insta, zajmuje to jakieś 15 minut. Więcej do tego w ciągu dnia nie wracam. Na blogi nie mam czasu, nawet na ten wpis trafiłam z opóźnieniem i dzięki newsletterowi :) Jestem pewna, że duży wpływ ma usunięcie śmieciowego jedzenia i suplementów. Kiedyś jadłam śmiecie, zalewałam to sztucznymi płynami a potem łykałam tabletki na ból głowy. I dziwiłam się że nic mi się nie chce. Odkąd jestem wege muszę gotować sama i czuję się naprawdę świetnie.
Rzeczywiście ciężko być slow, kiedy pracuje się od 10 do 18, ale to nie powód, aby z tego rezygnować. Coś o tym wiem.. Staram się iść pod prąd, ile się da. Przetasowanie priorytetów, rezygnacja z chorej ambicji i przekonania, że wszystko zrobię najlepiej. Mąż nie narzeka, że robi zakupy i częściej gotuje ode mnie. Dom się nie zawali jak trochę rzeczy poczeka na swoją kolej (a najlepiej robić to stopniowo, wtedy nic się „nie nazbiera”). Książka, ulubiony sitcom, czy po prostu wspólny posiłek i rozmowa to u nas codzienny rytuał, który pielęgnujemy i wyciskamy do ostatniej kropli. :)
Żeby był czas na wszystko, trzeba… robić mniej. Wiem, wiem, zawsze powstaje pytanie „to czego mam nie robić?” i od dwóch tygodni wykreślam właśnie z listy te sprawy, które niezrobione nie przewrócą mi życia oraz te plany, które – choć atrakcyjne – nie świadczą o moim być lub nie być. Nie jest lekko, ale powiesiłam sobie na ścianie „Strategia to nie to, co robisz, ale to, czego nie robisz”. Musi się udać zrobić odpowiednią selekcję! Trzymam kciuki za SLOW nas wszystkich:) Maja
Ten rok jest dla mnie obciążony nadmiarem wszystkiego a głownie zadań, które wykonuję dla innych i to mi rozbija zupełnie dzień. Jako, że pracuję głównie popołudniami ( tak to jest w kulturze:) moje ranki to ogromny pośpiech i ciągłe patrzenie na zegarek. Wstaje coraz wcześniej aby mieć choć chwile na spokojna kawę ale i tak to nic nie zmienia bo mając dodatkowy czas rozpoczynam zadanie, którego nie planowałam. Na telefony reaguje już nerwowością bo znowu myślę, że ktoś coś ode mnie chce – klęska totalna. Zaczynam zapominać o wielu rzeczach, muszę się zresetować bo jak tak dalej pójdzie to nie dożyję 40 a zostało tak nie wiele do 21 kwietnia 2016. Jutro więc wsiadam w pociąg do Krakowa – 10 godzin podróży i wolność od codzienności. Zmiana miejsca i ludzi, mam nadzieję , że naładuję akumulatory na następny rok. Syn musi sobie poradzić, moja mama też. W końcu poczytam i popatrzę w przestrzeń. Mam zamiar wrócić mądrzejsza i bardziej poukładana nastawiona na minimalizm i slow ( książkę „minimalizm po polsku” A. Mularczyk – Meyer zabieram ze sobą ). Kobiety trzymajcie kciuki!
Dla mnie życie bardziej slow, minimalizm i upraszczanie polega jednak na rezygnowaniu choć z części zadań i wrażeń – i na godzeniu się z tą stratą w imię lepszego i głębszego przeżywania tego, co wybieram jako najważniejsze. Ja też staram się podczas dnia podarować sobie „luksus czasu” – czy to przy posiłku czy w czasie jazdy na rowerze. Ale jednak konieczność wybierania jest w moim przypadku najistotniejsza.
Witam,
mam pytanie takie całkiem serio. Skoro jednak żyjemy wedle ściśle ustalonego grafiku, nawet bardzo dobrze przygotowanego, gdzie każda minuta jest zaplanowana w nadobniejszym szczególe, to czy można to nadal nazywać Slow Life?
Pytam, ponieważ sama taki grafik zawsze staram się mieć, ale odnoszę wrażenie, że tylko wypełniam sobie czas od rana do wieczora. Produktywna, tak. Efektywna, tak, ale zdecydowanie nie w rytmie Slow Life.
Slow life tak naprawdę dla każdego oznacza coś innego. Warto ustalić swoje własne priorytety życiowe i przestać roztrząsać sprawy, które nie są dla nas ważne. Moimi priorytetami są: rodzina, wiara, zdrowie, dom, praca. Staram się znajdować na nie czas każdego dnia. Planowanie pomaga wszystko ogarnąć i zapamiętać. Jeśli ktoś nie lubi planować, nie musi. Ja nie planuję wszystkiego co do minuty, zostawiam sobie też miejsce na spontaniczność, wpisuję jedynie najważniejsze zadania. Podrzucę Ci świetny cytat z książki R.Brett „Bóg zawsze znajdzie Ci pracę” – „Życie to coś, co dzieje się wtedy, gdy jesteś zajęty snuciem planów na przyszłość”. :)
W tej chwili nie pracuję, zajmuję się moją córeczką, która ma 1,5 roczku. Wydawać by się mogło, że to najlepszy czas na życie slow, ale to nie takie proste, tym bardziej, że mąż dużo pracuje, a rodzina jest daleko i bywają dni, że jestem ze wszystkim całkiem sama. Metodą prób i błędów doszłam do wniosku, że najważniejsze są priorytety. Co jest dla mnie ważne? Czy na prawdę warto szorować podłogę w kuchni o godzinie 23.00? A może jednak lepiej zaparzyć sobie melisę, położyć się na kanapie z książką i w ten sposób przygotować się do dobrego, regenerującego snu, aby mieć energię do zabawy z córeczką następnego dnia? Bo niestety nie można mieć wszystkiego. Może są kobiety, które mają tyle energii i samozaparcia, że nawet po 4 godzinach snu wyglądają i czują się jak boginie, ale większość z nas przypłaciłaby to jednak spadkiem formy i nastroju, a nawet pogorszeniem stanu zdrowia.Macierzyństwo nauczyło mnie także innego spojrzenia na czas. Kiedyś myślałam, że aby się porządnie zrelaksować, potrzebuję przynajmniej całego popołudnia, teraz wiem, że można wspaniale się odprężyć w kwadrans, jeżeli będzie to kwadrans na prawde tylko dla mnie. Obecnie łatwiej jest mi wykraść dla siebie 15, czy 20 minut niż całe popołudnie i gdy je mam, wychodzę z aromatyczną herbatą na balkon, patrzę na zieleń drzew, na kwiaty w balkonowych doniczkach, oddycham głęboko i od razu czuję się lepiej. Innym razem tańczę przez te 15 minut, albo czytam kilka stron książki, zależy na co mam akurat ochotę, czego potrzebuję. Oczywiście te 15 minut to pomoc doraźna i trzeba od czasu do czasu sięgnąć po więcej. Trzeba jak wszędzie szukać złotego środka. Bo jeżeli staramy się wszystko ogarnąć kosztem własnego samopoczucia, a nawet zdrowia, to niekomu nie wyjdzie to na dobre. Kiedy dopada mnie jakiś chory perfekcjonizm, zadaję sobie pytanie, czy dla mojej córki ważniejsza jest wspomniana już lśniąca podłoga w kuchni, czy pełna energii, uśmiechnięta mama….
Karolina, Twój komentarz jest genialny i pięknie podsumowuje ideę życia w rytmie slow, której ja jestem wierna. Macierzyństwo uczy bycia nie dla siebie. Popularne są hasła w stylu – „pomyśl o sobie, to Ty jesteś ważna, naucz się być egoistką”, a ja zauważyłam, że gdy siebie odsuwam na dalszy plan i przedkładam czyjeś dobro nad moje, to dostaję w zamian znacznie więcej niż mogłabym prosić. Macierzyństwo, ale także małżeństwo uczy bycia dla kogoś. Nie znaczy to oczywiście, że mamy zapominać o własnych planach i marzeniach, przestać się rozwijać, ale zauważać potrzeby innych, być bardziej empatycznym i pomocnym.
Życzę Ci dużo siły, zdrowia i radości, bo to jest piękny czas! Warto, pomimo zmęczenia, go celebrować! :)
Ja rzuciłam sobie wyzwanie. Ponieważ w ciągu dnia nie mam czasu na to, aby zrobić coś dla siebie, a nie chcę rezygnować z niczego (przeceż nie zrezygnuję z nycia garów, nie? :)), to obiecałam sobie, że od dzisiaj wstaję codzień o 5 rano i robię coś tylko dla siebie. Biegam, ćwiczę, jem zdrowe śniadanie…Dzisiaj był pierwszy dzień mojego wyzwania. Dałam radę :) Pozdrawiam.
Wow! To naprawdę duże wyzwanie wstawać codziennie o 5 rano, przynajmniej dla mnie, ale doskonale rozumiem Twoją potrzebę zorganizowania czasu dla siebie. Też lubię spokojne poranki, kiedy wszyscy jeszcze śpią, zazwyczaj dzieje się tak w weekendy. Ruch, zdrowe odżywianie i także odpowiednia dawka snu są bardzo ważne, byśmy mieli siłę na realizację życiowych planów. Nie wiem czy słyszałaś, ale jedną z cech, która łączy wybitne osobowości, ludzi sukcesu, jest wstawanie bardzo wcześnie rano. Świeży umysł pracuje wydajniej. Mnie też znacznie efektywniej pracuje się rano, zauważyłam także, że najlepsze pomysły przychodzą mi do głowy o świcie! :)
To jest duże wywanie, bo jestem śpiochem. Jednak zaparłam się i nie popuszczę aż nie przyzwyczaję się do nowego stylu życia. Kocham spać, ale zdaję sobie sprawę, że przesypianie cennych godzin bez potrzeby oddala mnie od realizacji celów, więc nawet mi nie szkoda :)
Czasem trzeba wybrać między czymś ważnym, a ważniejszym. Masz rację, że istotne jest zachowanie równowagi. Praca i obowiązki są ważnej, jednak jeśli zapomnimy o relaksie, sporcie, odpoczynku, prędzej czy później nasz organizm się zbuntuje.
Moja córeczka ma 3 mce i na pewno moje slow to spacery, a i tak czuję, że chcę wtedy zasiąść przed komputer. Jednak godzina lub dwie spaceru stały sie u mnie rutyną. Internet w telefonie mam wyłączony a ten czas poświęcam na przemyślenia i plany. Nie wiem czy to jest życie slow, bo poza tymi spacerami myślę, że nakładam na siebie zbyt dużo… Zaczęłam jednak planować kilka rzeczy na cały tydzień, a nie na dany dzień, jest mi z tym lepiej ze względu na nastroje córeczki. Jednak po przeczytaniu całego posta nasunęła mi się inna myśl, czy w Polsce też bym miała chociaż w połowie takie „slow” jak tutaj… chyba nie ;/ i ze względu na najlepszych znajomych i na bliskość rodziny i na więcej obowiązków w pracy. Kiedy wracam z urlopu z Polski to wtedy czas odpocząć…
Bardzo przydatny post :) Muszę się bardziej przyłożyć do planowania i organizacji mojego czasu. Muszę przyznać, że zainspirowałaś mnie – idę zaplanować jutrzejszy dzień!
A ja bym bardzo, BARDZO chciala wiedziec, co ja robie nie tak!
Od lat czytam o organizacji czasu, od jakis 4 lat! I co? I nic. I mam tu na musli nie tylko ze czytam, ale tez ze próbuje planowac kazdy dzien, tydzien, miesiac. I co? I nic. Nie jestem w stanie wykonac wiekszosci projektów które by chciala.
Studiuje, pracuje i próbóje zaczac jakos wlasny biznes. Musze robic projekty na uczelnie, musze wyslac cala mase e-maili I wypelnic papiery o dofinansowanie, musze codziennie sie umyc, posprzatac, ugotowac, I wszystkie powyzsze to rzeczy niezbedne mi do zycia. Staram sie miec chociaz chwile wieczorem dla siebie, chociaz to wcale nie znaczy chwile wolna. Nie mam czegos takiego jak dzien wolny w tygodniu. A gdzie tu czas na rozwijanie, pasje, jezyki i sport?
A potem z planu dnia nic nie wychodzi, ja sie budze z balaganem w pokoju i balaganem w dokumentach, i nie moge sie za nic zabrac, wiec trace czas na planowanie wszystkiego of nowa.
Jestem juz sflustrowana, co ja robie nie tak?