Po obejrzeniu filmu The Circle, który pokazuje świat bez grama prywatności, zaczęłam zastanawiać się gdzie leży jej granica. Na ile pokazywanie siebie i swojego życia w sieci jest wynikiem wizerunku, kreowania marki (w moim wypadku bloga, ale marką może być też osoba), a na ile zwykły ekshibicjonizm i próżność? Nie bez znaczenia jest też bezpieczeństwo naszych bliskich, domów, życia.
W dzisiejszych czasach naprawdę ciężko o prywatność. Nawet osoby, które nie mają profili społecznościowych, narażone są na „szpiegostwo”. Większość aplikacji w telefonie wymaga zgody do naszego urządzenia, zdjęć, kontaktów, lokalizacji. Google zbiera informacje o użytkownikach, by profilować reklamy pod nasze zainteresowania. Facebook przechowuje nasze zdjęcia, korespondencję, podsuwa nam reklamy, zgodne z naszymi zainteresowaniami, podpowiada znajomych. Zebranie bardzo prywatnych danych jest bardzo proste. Sami wielokrotnie podajemy mnóstwo informacji o sobie i naszych rodzinach. Nie czytamy regulaminów, akceptujemy zgody na zbieranie informacji, przechowywanie danych osobowych, czy wysyłanie ofert handlowych. Większość darmowych aplikacji, kont mailowych tak naprawdę nie jest darmowych. Płacimy naszymi danymi.
Zgody są często wymuszane, a regulaminy tak obszerne i trudne do zinterpretowania, że wolimy wyrazić zgodę na coś, niż przyjrzeć się im bliżej. Pomijając urządzenia, profile społecznościowe, firmy, portale, które zbierają od nas różne dane, po to, by nam coś sprzedać, sami ujawniamy ich bardzo dużo – miejsce i adres zamieszkania, telefon, wyposażenie domów, miejsce pracy, nauki, znajomych, rodziny, zainteresowania itd. Zdjęcie umieszczone w sieci, już nigdy nie zniknie, filmik opublikowany na YouTube nawet po usunięciu, może być prosty do odnalezienia w sieci.
Główna bohaterka filmu Mae (Emma Watson) zgodziła się na transparentność w sieci i pokazywanie swojego życia wszystkim użytkownikiem Kręgu. Miliony ludzi mogły śledzić jej życie, wtedy gdy się budzi i zasypia, gdy rozmawia z rodzicami i przyjaciółmi, bawi się, pracuje i trenuje. W pewnym momencie brak anonimowości staje się uciążliwy i powoduje, że bliscy nie chcąc znaleźć się w Kręgu, zaczynają się od niej odsuwać.
The Circle przypomina mi trochę Insta Stories. Sama pokazuję moją codzienność – wyjazdy, śniadania, zakupy i gdzieś wewnątrz boję się, by nie przekroczyć granicy prywatności i nie pokazać za dużo. Obawiam się także krytyki czy hejtu, który w dzisiejszych czasach stał się ogromnym problemem osób publikujących swoje życie w sieci. Jednak życie na świeczniku wciąga, niełatwo z niego zrezygnować. Cena jest wysoka i często nie mamy takiej świadomości. Z drugiej strony chcemy żyć w wolności. Móc podzielić się ze znajomymi, czy czytelnikami spektakularnymi momentami z naszego życia – super wakacjami, narodzinami dziecka, ślubem, rodziną. Chcemy by dzielili z nami tę radość. Bo jaki jest szybszy sposób komunikowania się, niż przez komunikatory internetowe typu Messenger, Skype, Whats Up? Nawet będąc za granicą możemy porozmawiać z bliskimi, nie płacąc za połączenie. I warto z takich udogodnień korzystać.
Technologia idzie do przodu w ogromnym tempie. Dochodzi do tego, że emotikony, zdjęcia, filmiki na Insta Stories zastępują nam kontakt realny. Co z kolei nie jest dobre. Wyznaję zasadę, że Internet jest dla ludzi, ale to co najcenniejsze zawsze znajduje się tuż obok, w drugim człowieku i prawdziwych relacjach. Warto stawiać granicę naszej prywatności i nie akceptować wszystkiego jak leci. Musimy wyznaczyć je sami. Na YouTube pojawiło się nagranie jednej z vlogerek z własnego porodu. Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy, to jak można pokazać coś tak intymnego? W sieci pojawia się wiele nagości, wulgaryzmów, po to, by zdobyć popularność. Kontrowersja sprzedaje się jak świeże bułeczki, ale konsekwencje takich czynów mogą być bardzo daleko idące. Zostawmy coś dla siebie, niech nasze życie nie będzie na sprzedaż. Nie oceniajmy go w ilości lajków i obserwujących. Bądźmy sobą i chrońmy naszych bliskich.
Buduję swoje miejsce w sieci pomału, bez kontrowersji, szokujących tematów, które szybko rozsiewają się w sieci, bez zdjęć odsłaniających zbyt dużo, w swoim własnym tempie. Po to, by za jakiś czas, gdy będę przyglądała się swojej pracy, nie żałować wyborów podyktowanych próżnością i chęcią zdobycia popularności. Chronię wizerunek moich bliskich i nie ujawniam zbyt osobistych danych z mojego życia. Staram się w tym wszystkim odnaleźć balans między pracą, która polega w dużej mierze na budowaniu wierunku, a prywatnością, która daje człowiekowi wytchnienie.
Jestem ciekawa, jakie jest Wasze zdanie na ten temat. Gdzie leży granica w sieci? Co można pokazać, a co powinniśmy zachować dla siebie?
15 komentarzy
Oby tak dalej!
Zgadzam się z Tobą… najważniejszy jest balans :)
W sferze mówienia o prywatności powinniśmy oddzielić kwestię tego, co należy do sfery legalności (regulaminy, ochrona danych osobowych etc) od stanu faktycznego, ponieważ mam wrażenie, że to są dwa światy, które spotykają się tylko w sporach sądowych. Chciałabym się odnieść tylko do tego, co faktycznie robi się ze swoimi danymi, wizerunkiem. Dużo osób bardzo radośnie zostawia w sieci swoje ślady bez świadomości, co to może znaczyć. A może wszystko – stalking, kradzież tożsamości, czy nawet mniej istotne, ale również przykre sytuacje. Poza tym czyjeś wypowiedzi, zdjęcia mogą być wykorzystywane w przeróżny sposób (i ktoś będzie się tłumaczył „prawem cytatu”) tracąc więź z twórcą.
Jednak to wszystko stało się normą – facebook, przeróżne aplikacje to punkt wyjściowy. Prawie nikt nie czuje się zagrożony mając facebook czy instagram i wrzucając tam dane o sobie, o swoich rutynowych czynnościach, np. trasy biegania czy informacje o tym, że zawsze w sobotę spotykamy się w z przyjaciółmi w kawiarni na placu X.
Kiedy założyłam sobie konto na Diqus zaczęłam zastanawiać się, czy na podstawie moich postów można mnie zidentyfikować. Na szczęście można zablokować historię wpisów. Ale ile osób ma zablokowany profil? Niewiele – kiedyś zaczęłam przeglądać jeden profil, żeby sprawdzić, jakie dane użytkownik o sobie podał i ile z tych danych są w jakiś sposób wrażliwe- niestety znudziło mi się to po kilku minutach, a wpisów było kilka tysięcy :)
Pokazywanie naszego prywatnego życia stało się tak powszechne, że dzisiaj wiele osób nie zwraca uwagi na zagrożenia. Trudno jest uniknąć jakichkolwiek prywatnych informacji, w momencie gdy na przykład prowadzimy bloga, znalezienie granicy w tym przypadku jest trudne. Jednak każdy, czy to bloger, czy osoba prywatna powinien te granice stawiać i pomyśleć o konsekwencjach, które mogą go spotkać.
W kwestii granicy prywatności, myślę podobnie jak Ty – co za dużo to nie zdrowo. Ale widzę też, że w świecie nowych mediòw każdy ustala ją sam. Jedna blogerka pokazuje staniki, ktòre kupiła, inna nawet nie wpuszcza do filmu swojego partnera. Każdy pokazuje tyle ile chce pokazać, choć faktycznie jeśli chodzi o informacje na nasz temat, to Google i nowy Windows są niebezpiecznymi pionierami w tej dziedzinie. Trochę się obawiam jak może wyglądać świat za zaledwie kilka lat, że anonimowość stanie się archaizmem, obcym dla dzieciakòw jak VHS.
Ja myślę nawet, że już doczekaliśmy się takich czasów. Z portali społecznościowych możemy dowiedzieć się o kimś więcej, niż w realnym kontakcie.
Akurat ja mam bardzo szerokie granice prywatności tj. na blogu są moje poglądy, religia i wszystko. Nie ma zaś danych dających mnie znaleźć, komuś, kto mnie nie zna. Zaś na prywatnych facebookach i innych jest publicznie prawie wszystko, od orientacji seksualnej po anarchizm i religię. Nie ukrywam tego na żywo, nie ukrywam tego w sieci. Wiem, że to ekshibicjonizm, ale naprawdę ważne dane – adres choćby – są ukryte.
Jestem za tym, by chronić swoją prywatność. Każdy sam określa granice, na ile chce być otwarty i co chce ujawnić, ale trzeba być świadomym konsekwencji.
Sama podglądałam sporo osób na Insta Stories, aż zorientowałam się, jak wiele czasu na to marnuję. Czasem były to wartościowe historie, ale też wiele losowych obrazów, które niczego nie wnosiły do mojego życia. Widząc czasem nagrania z całej doby czyjegoś życia, zastanawiam się, jak musi wyglądać codzienność osoby, która każdą chwilę życia, jak choćby gotowanie, robienie makijażu, czytanie książki i odbieranie paczek od kuriera nagrywa i puszcza w świat? Czy nigdy nie rozstaje się z telefonem? To jednak tylko refleksja, bo akceptuję fakt, że jesteśmy różni i ktoś czerpie profity czy realizuje się dzięki czemuś, czego ja mogę na tę chwilę nie rozumieć.
Pamiętam, że „The Circle” choć nie powaliło mnie na kolana, to dało do myślenia, bo taki scenariusz jak w filmie jest bardzo możliwy już całkiem niedługo. Pewnie popularność można zdobyć szybciej, pokazując sporo swojej prywatności, ale każdy powinien odpowiedzieć sobie na pytanie, czy warto. Co też nie jest łatwe, bo jak z doskonałą trafnością przewidzieć rezultaty…?
Ją też potrafię wciągnąć się w oglądanie filmików na Insta Stories, dlatego staram się pilnować, bo to rzeczywiście pochłania dużo czasu. Zauważyłam też, że jako blogerka patrząc na piękno świata, oceniam je także przez pryzmat zdjęć na Instagram. I z jednej strony trochę mnie to przeraża, a z drugiej na tym też polega moja praca. Niemniej telefon nie towarzyszy mi 24 godziny na dobę, to byłoby bardzo uciążliwe i dla mnie i dla moich bliskich.
Post bardzo na czasie! Prywatność z sieci to bardzo drażliwy temat… Trzeba znaleźć złoty środek, ale zgadzam się, że bardzo ciężko wyznaczyć granicę i określić, ile to już too much. Jeżeli świadomie decydujemy się na publikowanie rzeczy online, musimy sobie zdawać sprawę z konsekwencji. Niestety czasem nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo jesteśmy monitorowani. Świetnie pokazano to w filmie 'Snow’ – można się wystraszyć, ale z drugiej strony taka świadomość jest bardzo przydatna i pomaga być bardziej zachowawczym.
Dzięki za posta i pozdrawiam serdecznie! :)
Dziękuję za polecenie filmu! :-)
Bardzo podobał mi się ten film 😊 mądre podejscie do sprawy !❤
Trzeba stawiać sobie granicę i się jej trzymać.
W dobie internetu, gdzie wszystko jest dostępne od ręki jest to trudne, ale najważniejsze to postępować zgodnie z samą sobą.
Ja jako ja z imienia i nazwiska w sieci nie istnieję. Lubie anonimowo kilka blogów skomentować i jedno forum czasem mnie skłoni aby coś do napisać. Z imienia i nazwiska chcę być niewidoczna, nieistniejąca, zaginiona :) Nie potrafię budować swej osobowosci zdjęciami, cytatami, a może dla mnie to zbyt intymne co mnie wprawia w uśmiech, jakie słowa mną kierują. Ale bardzo się cieszę, ze są takie osoby, ktore są moim przeciwieństwem, bo lubię zaglądać w takie miejsca jak Twoje i czuć się jak na ciepłej, aromatycznej herbatce spijanej bez pośpiechu:)