Minimalizm dla każdego jest czymś innym. Dla jednych jest to ograniczenie posiadania wielu przedmiotów i celebrowanie doświadczeń. Dla innych jest to życie blisko natury, produkowanie żywności na własne potrzeby i/lub skupienie się na duchowej stronie życia. Minimalizm to także kierunek w sztuce, modzie, wnętrzach.
Dla mnie minimalizm to uwolnienie się od przywiązywania do jednej dziedziny. Kiedyś tą dziedziną był sport (pisałam o tym w poście – Jak odnaleźć pasję na nowo), który spowodował odizolowanie się od rodziny i przyjaciół. Ok, powiecie, że profesjonalizm wymaga poświęceń. Podobnie podchodziłam do tematu, uważając, że jeżeli chcę być naprawdę dobra, muszę dokonywać właściwych wyborów. Z biegiem czasu patrzę na sprawy nieco inaczej. Staram się odnaleźć w życiu balans pomiędzy posiadaniem i doświadczaniem. Przesadne pozbywanie się rzeczy, życie z minimalną ilością przedmiotów, czy eksperymenty typu przeżyję rok bez kupowania nowych ubrań, owszem mogą nas oduczyć nadmiernego konsumpcjonizmu, ale możemy także wpaść w pułapkę bardzo ukierunkowanego, i ogałacającego nas ze spontaniczności, życia. Bo czasem fajnie jest wybrać się na zakupy! Zwyczajnie.
Wolność od minimalizmu
Mam wrażenie, że minimalizm stał się swego rodzaju filozofią, której, trochę dlatego, że jest modna i na topie, zaczynamy hołubić. Zrobiło się o niej głośno, nawet na tym blogu poruszam czasem kwestie minimalizmu, choć dla mnie oznacza on coś zupełnie innego, niż przedstawiane w wielu mediach treści. Z definicji minimalizm to ograniczanie się do niezbędnego do życia minimum. Szukanie szczęścia w prostocie. Pisałam Wam, że zamiast szukania jej w otoczeniu, szukam jej w sobie i relacjach z innymi. W pewnym momencie sama już chciałam ulec tej modzie, ale szybko i w porę obudziłam się z letargu i pomyślałam, że wpadam znowu w jakiś schemat życia, którego tak naprawdę nie czuję.
Przesadne pozbywanie się rzeczy, życie z minimalną ilością przedmiotów, czy eksperymenty typu „przeżyję rok bez kupowania nowych ubrań”, owszem mogą nas oduczyć nadmiernego konsumpcjonizmu, ale możemy także wpaść w pułapkę bardzo ukierunkowanego, i ogałacającego nas ze spontaniczności, życia.
Pieniądze są po to by je wydawać
Nigdy nie byłam przesadnie oszczędna i zawsze te pieniądze w jakiś cudowny sposób pojawiały się w moim życiu. Myślę, że to właśnie za sprawą tego, że nie są one dla mnie wyznacznikiem szczęścia, a pokazywanie nimi swojej wartości nigdy nie było moją domeną. Wolę schować metkę, niż gdyby inni mieli oceniać mnie po zawartości mojego portfela. Przyznaję nawet, że trochę głupio byłoby mi chodzić z torebką od Chanel, wartą 10 tys zł. Ona zwyczajnie do mnie nie pasuje, a z drugiej strony uważam, że można piękną torebkę, wykonaną z dbałością i porządnej skóry, kupić za rozsądne pieniądze i taką chcę mieć.
Mam 3 torebki. Kilka par butów, ze 3 pary jeansów i dwie eleganckie sukienki. A po ostatnich czystkach w mojej szafie zapanowało echo, które na miarę moich możliwość zagłuszam. Nie patrzę na metki, ale na skład, dlatego jeśli coś kupuję, to raczej z naturalnych tkanin. Nie mam oporów przed uzupełnieniem garderoby o kolejne 2 torebki, parę jeansów, botki ze skóry i kamelowy płaszcz. Nie są one przecież niezbędne, ale przyjemnie byłoby je mieć.
Nie odkładam na czarną godzinę
Zaczęłam zarabiać mniej więcej w wieku 17 lat i od tamtej pory wszelkie wydatki takie jak wyjazdy, opłaty za kursy językowe i szkołę ponosiłam samodzielnie. Miałam dach nad głową, jedzenie, więc nadwyżki finansowe mogłam spożytkować na dowolny cel. Rodzicie nie upominali mnie bym oszczędzała. Myślałam czasem, że może warto odkładać na czarną godzinę, bo kiedyś obudzę się z ręką w nocniku, sport się skończy a ja zostanę bez grosza. Szybko jednak stwierdziłam, że takie myślenie do niczego nie prowadzi. Bo jeśli rzeczywiście w przyszłości nastąpi ta czarna godzina, to choć teraz skorzystam z życia! A tak, ani wtedy, ani później nie zaznałabym okresu wolności finansowej.
Rodzice nauczyli mnie, by do tematu konsumpcjonizmu podchodzić z głową, ale pokazali też, że warto korzystać z pieniędzy, które zarabiam. Warto płacić więcej, za dobrą jakość nie tylko ubrań, ale także życia. Mam na myśli na przykład podróże, których nie muszę doświadczać z plecakiem w ręku i autostopem, ale mogę, jeśli mnie stać spędzić tydzień w luksusowym hotelu. Mogę pojechać na weekend do SPA, albo zamówić lot pierwszą klasą.
Owszem, przeżyję z dwiema parami spodni, kilkoma T-shirtami i dwiema parami butów. Ale jeśli nie muszę to wolę mieć ich więcej i gdy nadarzy się okazja, zwyczajnie dobrze wyglądać i dobrze się czuć. Bo w zużytych spodniach i rozciągniętym i spranym T-shircie nie będę czułą się dobrze z pewnością.
Inwestycja w rozwój osobisty dziecka a minimalizm
Nie żałuję pieniędzy także na rozwój osobisty. Uważam, że to najlepsza inwestycja jakiej możemy dokonać, o ile dokonujemy jej świadomie, a nie dlatego, że inni tego od nas oczekują. Między innymi poprzez inwestowanie w rozwój własnych umiejętności , doświadczanie nowych, nieznanych nam wcześniej dziedzin, odkrywamy pasję, która może doprowadzić nas do udanego i szczęśliwego życia. Do pracy, która będzie jednocześnie naszym hobby.
Nie jestem zdania, że należy zapisywać dziecko na wiele dodatkowych zajęć, w myśl przysłowia, czego Jaś się nie nauczył, tego Jan nie będzie umiał. Przychodzi mi do głowy pytanie, czy w tym wypadku inwestujemy w dziecko i jego przyszłość, której i tak nie jesteśmy w stanie przewidzieć, czy we własne ambicje? Pozwalam synkowi wybierać. Jeśli nie chce zapisać się na treningi piłki nożnej, albo rozwijać pływania, w którym jest naprawdę dobry, to nie zmuszam go, a jedynie podpowiadam. Jako doświadczony sportowiec, umiem dostrzec talent sportowy. Pewnie odziedziczył go po swojej mamie. W moim przypadku to właśnie lekkie zmuszenie mnie przez rodziców, spowodowało przygodę ze sportem, za co w sumie nie wiem czy powinnam być wdzięczna. Bo choć owszem osiągnęłam wiele, a sport był wielką pasją, to jednak zabrał mi dużo z życia prywatnego. Nie było czasu na spokojny wybór kierunku studiów. Przez większość czasu posiadałam indywidualny tok nauczania. Nie miałam czasu na studenckie życie, niesportowe podróże, czy zwykłe wyjścia do kina, a święta niejednokrotnie spędzałam przy stole wraz z innymi zawodnikami. Dlatego nie forsuję swojej wizji życia, choć czasem mnie kusi. Rozmawiam i pytam, staram się być słuchającym doradcą.
Minimalizm oznacza dla mnie wierność sobie i swoim uczuciom. To wolność zarówno od nadmiernej konsumpcji, jak i minimalizmu stwarzającego poczucie pozornej wolności, w której pilnuję by nic ponad to, co jest mi niezbędne, nie trafiło pod strzechy mojego domu. Nie buduję światopoglądu przez pryzmat tego co akurat jest modne, chyba że jest to zgodne z moimi przekonaniami zbudowanymi na doświadczaniu życia. Staram się nie ulegać wszelkim wpływom i filozofiom, które ograniczają moje życie, pozbawiają radości i spontaniczności, oraz pod przykrywką dobra, sieją spustoszenie wewnętrzne.
Jeśli spodobał Ci się post, zachęcam Cię do śledzenia bloga na Bloglovin, dołączenia do mnie na Facebooku lub Instagramie, a jeśli chcesz utrzymywać ze mną bardziej prywatny kontakt, zapisz się do Kameralnego Newslettera :)
55 komentarzy
Dokładnie! Właśnie taki model minimalizmu staram się pokazywać. Też mi się nie podoba, że pewne rzeczy i koncepcja minimalizmu bywa czasami strasznie spłaszczana i upraszczana do sloganów na zasadzie „nie możesz mieć więcej niż 100 rzeczy, żeby być minimalistą” albo „musisz mieć białą pościel, żeby być minimalistą [sławna Dominique Loreau]” itp.
Ale w jednej kwestii się z Tobą nie zgodzę. Uważam, że bezwzględnie należy zadbać o oszczędności i „poduszkę finansową”. Oczywiście, dla każdego będzie ona wyglądała inaczej i każdy ma inne możliwości finansowe, ale odkładać należy. To rozsądek, a nie minimalizm czy inna idea. I uważam, że zupełnie się to nie kłóci z odkrywaniem radości z życia i korzystaniem z pieniędzy, które się zarabia. Wszystko z rozsądkiem.
Zgadzam się, że warto mieć tzw. „poduszę finansową” i taki model oszczędzania, który nie pozbawia nas radości korzystania z zarobionych pieniędzy, mam na myśli. Nie jestem za tym, by oszczędzać każdą nadwyżkę finansową, którą uzyskamy, ale za tym by znaleźć pewien balans pomiędzy oszczędzaniem a wydawaniem. Bo może się kiedyś okazać, że tak zbieraliśmy, zbieraliśmy, a w końcu nie zdążyliśmy nacieszyć się życiem i zrealizować własnych marzeń.
Dla mnie ty Kasiu jesteś ekstremalnym minimalistą jakim ja nigdy nie chciałabym być.
Tom, poważnie? :) Dlaczego tak uważasz?
Masz bardzo zdrowe podejście do pieniędzy i myślę, że dlatego twoje życie „ustawione” jest na sukces. A co do minimalizmu – mam mieszane uczucia. Każdy rozumie to na swój sposób i chyba najlepiej jeśli tak to zostanie.
ja np trzymałam w domu bardzo dużo książek, bo to moja miłość.. prawda niestety jest taka, że wiele trzymałam, mimo, że wcale nie były mi niezbędne, nie zaglądałam już do nich. przez ostatni miesiąc większość sprzedałam, podałam dalej, lub oddałam bibliotece, czy jest to wynik wszędobylskiego minimalizmu? nie, chyba po prostu potrzeba podzielenia się rzeczami, których nie używam. to samo spotkało w tym roku moją szafę. czuję się z tym dobrze, ale nie byłabym w stanie żyć i liczyć czy nie mam przypadkiem za dużo kubków, t-shirtów, czy szamponów… jaki sens ma życie, jeśli cały czas żyjemy z ręką na sercu, kontrolujemy, liczymy, sprawdzamy, czy żyjemy zgodnie z jakąś filozofią… myślę, że przesada w żadną stronę nie jest dobra. ani nie jestem za kupowaniem i gromadzeniem, ani za nadmiernym pozbywaniem się. uważam, że umiar jest okej. a słowo minimalizm stało się tak powszechne, że niemal nie wiadomo już co oznacza…świetny post, dużo do przemyślenia.;)
Dokładnie mam podobne uczucia czytając ostatnio o minimalizmie. Przecież to nie chodzi o to, by pozbywać się rzeczy i liczyć każdy ciuch, gadżet, który kupujemy. Dla mnie minimalizm to uwolnienie się od męczącego przywiązania do jednej dziedziny w życiu, szukanie jakiejś równowagi i przede wszystkim siebie. Bo można popaść w uzależnienie od zakupów, podróżowania, uczenia się, czy zbierania pamiątek. Nie ma co popadać ze skrajności w skrajność.
Zgadzam się. Ja w jednej dziedzinie wprowadzam minimalizm by w drugiej móc sobie pozwolić na więcej. Po wczorajszych zakupach tego, co nie jest mi potrzebne (ale daje wizualną radość) zastanawiam się po, co mi one były i czy to ma sens. Czy nie lepiej byłoby sobie odpuścić. Ale radość mam z tych wąsów do zmywania i zmywa mi się przyjemniej, więc warto było :)
Jedna Czytelniczka u mnie na blogu napisała, że dla niej minimalizm to nieprzywiązywanie się do rzeczy. Może mieć 100 kubków, ale nie będzie miała problemu by się z którymś z nich rozstać. I coraz mocniej sobie uświadamiam wartość takiego podejścia.
Co do pieniędzy i oszczędzania. Rozsądek jest tutaj najlepszym doradcą, ale też nie jestem zwolenniczką nadmiernego odkładania. Lepiej je przeznaczyć na zdobywanie doświadczeń, rozwój i realizację marzeń.
Ja też wyznaję zasadę, że wcale dana rzecz nie musi być użyteczna, wystarczy by cieszyła oko i sprawiała nam przyjemność. Zbliżają się Święta i miło jest mieć przystrojone mieszkanie na tę okazję. Przecież te rzeczy wcale nie są potrzebne, ale przyjemnie spędzać święta w otoczeniu tych wszystkich drobiazgów. Wiesz, gdybym ścigała się z sąsiadami, kto lepiej przystroi dom, wyznając zasadę „zastaw się a postaw się” to widziałabym w tym problem ;)
Dokładnie… Nie musimy przystrajać mieszkań, kupować prezentów, przecież lepiej te pieniądze odłożyć i przeznaczyć na coś pożyteczniejszego… Przypomniała mi się moja ciotka, która nie zabrała swojego wnuka do krainy zabaw gdzie 1 godzina/15 zł, bo uznała, że za 15 zł to ona może mieć „,kilo schabu” ;)
Powiew świeżości wprowadzilas do tego modnego ostatnio tematu. Przyjemnie się czytało, co chwilę potakująco kiwałam głową :)
Piszesz tak fajnie, że lubię tu zaglądać i sprawdzać co nowego słychać. Natomiast co do artykułu, muszę przyznać że masz zdrowe podejście do życia i wychowywania dziecka. Dzięki temu, że nie stawiasz sama sobie sztywnych granic, nie stawiasz granicy szczęściu. W czymkolwiek stajemy się skrajnie restrykcyjni (czy to w minimalizmie, oszczędzaniu czy jeszcze w czym innym) ograniczamy siebie, swój rozwój i spontaniczność. Im dłużej w tym tkwimy tym bardziej możemy zrażać do siebie ludzi, bo mamy tak wiele zakazów i nakazów, których nie można przesunąć nawet o milimetr, że wpadamy w wir naszej „obsesji”. Pozwalanie natomiast dziecku na dokonywanie wyborów, na zmiany – pozwalamy mu na odkrycie samego siebie, własnej tożsamości. To tyle, co pomyślałam sobie podczas czytania. Pozdrawiam:))
Bardzo podoba mi się ten wpis. Sama lepiej bym tego nie ujęła. ;) Również od dawna staram się utrzymywać sama, bez pomocy rodziców. Oni zapewniali mi tylko dach nad głową, na wszystko inne miałam swoje pieniądze. Choć co do oszczędzania mam trochę inne podejście. Nie pracuję, moje dochody to stypendia, więc z góry wiem, kiedy dopływ gotówki się skończy. I na ten okres muszę zaoszczędzić trochę grosza, żeby nie musieć znów prosić o nic rodziców. I tak przeżyłam do dziś. ;)
To zrozumiałe. Ja akurat miałam taką sytuację, że nie musiałam bardzo oszczędzać. Miałam 17 lat i stwierdziłam, że mam na to czas. Nie wydawałam wszystkiego jak leci, bo jak pisałam, rodzice nauczyli mnie szacunku do pieniądza, więc siłą rzeczy udało mi się uzbierać co nieco, ale starałam się przeznaczyć część pieniędzy na przyjemności (podróże, zakupy, obiad w restauracji), sporo też wydawałam na dokształcanie się.
Po raz kolejny się zgadzamy :)
Mam podobne, a nawet takie samo podejście do minimalizmu! :)
Żyjmy chwilą i nie odkładajmy na czarną godzinę. Są przecież kredyty.
Tak się składa, że jeszcze nigdy nie wzięłam kredytu.
Najważniejsze to nie przesadzać w żadną stronę. Wtedy myślę, że będzie dobrze :) Lubię minimalizm, ale bez przesady. Czasami wrócić do domu z siatkami ciuchów też jest dobrze :)
Witam. Dzisiaj po raz pierwszy weszłam na blogi o tematyce lifestyle. Do tej pory nie miałam z nimi żadnej styczności. Odwiedziłam kilka stron, które jako pierwsze pojawiły się w wyszukiwarce. Zapoznałam się z nimi w miarę dokładnie nie ograniczając się do spojrzenia na tytuł i zdjęcie w poście. I niby wszystko było ładne i przejrzyste, niby tematy i treści ciekawe ale… No cóż… Twój blog jako jedyny zatrzymał mnie na dłużej a nawet zachęcił do regularnych odwiedzin. Na pozostałych blogach miałam dziwne wrażenie, że autorka traktuje mnie (czytelnika) z góry. Niby jest miła i urocza jednak mimo wszystko nie czułam się komfortowo na jej na blogu. U Ciebie czuję się tak swojsko (i to jest jak najbardziej komplement z mojej strony). Nie wyczuwam tu fałszu czy sztuczności. Jesteś szczera i prawdziwa w tym co robisz i piszesz. Wychodzi na to, że jestem wybredna a Twój blog przekonał mnie w 100% (no dobra – niech będzie 99%).
Monika, dziękuję. To są bardzo miłe słowa! Dodają skrzydeł :)
PS. Witam Cię na blogu :)
Bardzo zastanawiający post, są sprawy które jeszcze muszę poukładać. Teraz to widzę…
I to jest właśnie zdrowe, świetne podejście! Ze wszystkim można przegiąć w obie strony. Złoty środek we wszystkim to to co jest najważniejsze :)
Może w tym aspekcie masz rację ale jeśli chodzi o posiadanie to minimalizm jest dobrą filozofią życia. Ja maniakalnie kupowałam książki i kosmetyki… teraz nie mama czasu czytać przy synku z takim natężeniem jak dawniej a książki tylko się kurzą – choć wiele z nich przeczytałam i nie oddałabym nikomu! A kosmetyków mam multum i potem rozdaję bo nie zużywam, a kupuję wciąż nowe – tutaj potrzebuje ratunku!
Do wszystkiego trzeba podejść racjonalnie. Skoro widzisz problem w kupowaniu zbyt dużej ilość kosmetyków, to myślę, że dobrym pomysłem będzie narzucenie sobie pewnego reżimu dotyczącego zakupów. Na przykład kupujesz dopiero wtedy, gdy dany kosmetyk zużyjesz. Chodzi o to by nie popadać w skrajności, bo minimalizm też może stać się pułapką.
Tu jest potrzebny rozsądek w kupowaniu kosmetyków a nie minimalizm.
Robienie czystek w szafach w otoczeniu zgodnie z filozofią minimalizmu…..jak dla mnie to kolejny wymysł, hasło które podłapali ludzie szukający swojej drogi w życiu i szamoczący się z kolejnymi „filozofiami życia”.
Ja minimalistką nie będę bo lubię otaczac się ładnymi rzeczami, lubię mieć pełną szafę ciuchów, w których chodzę, kilka torebek na półce. Jest mi z tym dobrze i na siłę nic nie będę zmieniać. We wszystkim trzeba zachować zdrowy rozsądek i to jest moja filizofia życia:)
Patti
A co jeśli mam nałóg kupowania książek. To swego rodzaju kolekcja. :D
Każda książka to małe trofeum i nie odwiedzam bibliotek. Ostatnio a propos minimalizmu przeczytałam, że książki warto pożyczać. I nastąpił u mnie zonk: „Jak to? Przeczytać?! I tak po prostu oddać?”
Miu jeśli uważasz, że to jest NAŁÓG, czyli uzależnienie, które negatywnie wpływa na Twoje życie, to zdecydowanie warto nad tym zapanować. Uzależnienie czyni człowieka niewolnikiem. Ale jeśli czytasz te wszystkie książki i sprawiają Ci radość, to czemu nie?
Dorota bardzo madry post Odnalazlam w nim cos ze swoich jeszcze nie uswiadomionych przemyslen. Tez mam to ze angazuje sie w cos tak, ze przegapiam inne aspekty zycia. Teraz np dotyczy to blogowania. Dlatego czasami musze sie od czegos totalnie odciac by sie z tego wyleczyc. Tu mysle o przestaniu pisania bloga, bo niestety nie jestem minimalistka, caly czas chce wiecej, zatrzymuje sie dopiero gdy walne glowa w mur. Pozdrawiam serdecznie BEata
Dobry temat… Czytając Twój wpis przypomniał mi się mój znajomy, który chwalił mi się kiedyś, że zwiedził całe Włochy w miesiąc za jakieś tam śmieszne pieniądze. Spał w namiocie, jadł konserwy itp. Pomyślałam sobie wtedy, że co z tego jeśli trochę się jednak musiał „przemęczyć”. Wolałabym być tam parę dni, ale jeść w restauracji, spać w hotelu i niczego sobie nie żałować. Dziwię się ludziom, którzy nic nie widzieli, nic dobrego nie jedli, bo zwyczajnie szkoda im kasy. Oszczędzają na wszystkim, wszystkie pieniądze odkładają na czarną godzinę. Życie jest zbyt krótkie. Zarabiam pieniądze więc je wydaję. Nie można przeginać też w drugą stronę i wyzerować sobie konto. Bezpieczniej się czuję mając jakiś zapas.
To nie tak, że podróż z plecakiem i spanie w namiocie jest złe. Jeśli tak lubi wypoczywać, to właśnie w ten sposób powinien. Bo wtedy naprawdę odpoczywa. Chodzi bardziej o zachowania, które nie są tak naprawdę zgodne z naszą naturą, a które podejmujemy na siłę, by żyć w zgodzie z jakąś ideologią.
Znam takie osoby, które pieszo doszły do Rzymu. I znam też osoby, które uwielbiają o tych wycieczkach słuchać. Ja też mam z nimi wywiady na blogu.
To nie jest tak, że taki wyjazd to dziadowanie,to uczenie się siebie, poznawanie swoich możliwości oraz nowych osób, tubylców. To wymaga wielkiej odwagi.
Dla mnie minimalizm to przede wszystkim działanie w myśl „Biorę tyle ile potrzeba na miarę swoich możliwości”. To po prostu bycie sobą. Jeśli widzę T-shirt, który mi się podoba, to go kupuję. To proste. Lubię sprawić sobie przyjemność nowym balsamem, bluzką, czy małą ozdobą. U mnie jest ten problem (lub nie, zależy jak na to patrzeć), że jestem bardzo pro-zwierzeca. U mnie nie ma skóry, futer ani nic z tych rzeczy. Każde buty, torebka i kurtka musi być wykonana z ekoskóry. Trwałość jest jaka jest, dlatego staram się dbać o nie jak najlepiej. Mam jednak to czyste sumienie, że nie mam na sobie zwłok.
Minimalizm wylewa się ostatnio tonami ze wszystkich kątów przecząc tym samym samemu sobie jeśli chodzi o zasadę umiaru :D ;) No, ale to nie jego wina że stało się biedaczysko ofiarą tak masowego zjawiska ;)
Szczerze powiedziawszy, nie za bardzo rozumiem ideę i zamieszanie wokół całej tematyki minimalizmu. Odnoszę wrażenie jakby ktoś próbował włożyć nam do głowy podstawy podstaw robiąc z nich prawdy objawione.
A o co niby to całe zamieszanie i te sterty książek o jednym i tym samym? Że wystarczą nam podstawowe kosmetyki, że nie trzeba wydawać setek tysięcy złotych na ciuchy, etc.? W porządku, ale czy ktoś naprawdę o tym nie wiedział? Że może, ale wcale nie musi i że to jego autonomiczna decyzja?
Przecież jesteśmy wszyscy (w większości) dorośli, może warto skierować swoją energię i ten czas, którego nie mamy aż znowu tak wiele na przeczytanie czegoś wartościowszego niż kilka banałów opakowanych w ładne opakowanie i otoczone bogato zdobionymi zdaniami? ;)
To się uzewnętrzniłam w końcu w tej irytującej tematyce! :)
Ja myślę, że minimalizm nie bez przyczyny stał się taki popularny w ostatnich czasach. Z jednej strony ludzie tęsknią za prostym, mniej skomplikowanym życiem, kiedy nie było dylematów co na siebie włożyć, ani jaki kanał obejrzeć w TV (bo były 2), a z drugiej wydaje mi się, że część społeczeństwa, która nie może pozwolić sobie na wydawanie pieniędzy na ponadprogramowe rzeczy, odnajduje w nim wartość, bo dzięki tej idei, nie czuję się „gorsza”, ale wręcz zyskuje podziw i aprobatę. Z kolei bogaci, którzy dochodzą do wniosku, że posiadanie wcale ich nie uszczęśliwia, szukają w minimalizmie nowej jakości życia. Każdy znajduje coś innego. Ale to właśnie o szukanie szczęścia się rozchodzi, którego powinniśmy szukać raczej w sobie i relacjach z innymi ludźmi, a nie w rzeczach materialnych.
Racja!
Mam podobnie, może na starość postawię na ubóstwo (jako cnotę). Dziś jestem na to za młoda. Wielu ludzi myli minimalizm z ubóstwem.
Całkowicie się zgadzam. Niektórzy mylą minimalizm z ascezą, a przecież nie o wyrzeczenia tu chodzi.
I na blogach teraz też dużo o minimalizmie. Zwłaszcza o tym, że każdy ma swoją definicję. Ja lubię w życiu złoty środek i rozsądek. Jakoś tak naturalnie im dłużej żyję mniej mnie w przeżywaniu życia interesują ekstrema. Wszystko co zrównoważone powoduje, że czuję się dobrze. Jakość jest zwyczanikiem tego zrównoważenia również. Nie jest natomiast dążeniem do luksusu wspomnianego chociażby Chanel. Choć jak mawiają wszystko w życiu się zmienia i to co dzisiaj wydaje się być ekstremum za jakiś czas może okazać się czymś pośrodku :) – Kamila
Dorota zupelnie nie na temat, ale mam takie male pytanie. Czy mozesz zdradzic jakiej uzywasz wtyczki by wyswietlic kategorie w panelu bocznym (tak gdzie masz mozliwosc wyboru kilku postow z danej kategorii). Pozdrawiam serdecznie Beata
Mam taką opcję w szablonie. To nie jest wtyczka.
Trafiłas w sedno z tym trendem minimalizmu! Wszystko jest dla ludzi, ale szybko może stać się pułapką.
Świetny post, skłonił mnie do pewnej refleksji. Nie raz zdarzyło mi się coś kupić, bo po prostu było ładne i sprawiało mi przyjemność. Również nie żałuję pieniędzy na samorozwój, kino, dobrą knajpę, teatr, itp. Jednak co miesiąc odkładam pieniądze. Może nie jest to wielka kwota, ale po roku uzbiera się już niezła suma. Część zawsze zostawiam na czarną godzinę, a resztę przeznaczam na realizację swoich marzeń. W ostatnich latach zawsze w sezonie pracowałam, bo można przez 2-3 miesiące niźle zarobić. Najczęściej jednak kosztem życia prywatnego, dlatego w tym roku poszukam innego rozwiązania. To przykre, że mieszkając nad morzem od lat nie byłam na plaży. Mam poczucie, że zaczynają uciekać mi fajne momenty, a przecież życie mamy tylko jedno.
Gratuluję Ci, że udało Ci się znaleźć we wszystkim równowagę, ja jeszcze muszę nad tym popracować. ;)
Chyba tak bardzo jestem w tym temacie, ale w moim życiu i w moich wyborach, że nie zauważyłam aż stał się modny.
Bardzo podoba mi się nazywanie tego prostym życiem, to wpisuje się w moją definicję tego zjawiska. A robienie czegoś bo jest modne, bądź stawanie się minimalistą, po to, żeby chwalić się jakie drogie, ale dobre produkty kupujemy, wydaje mi się przesadą i sposobem na lansowanie się.
Nareszcie ktoś dostrzegł, że czasem ten pęd ku minimalizmowi staje się wręcz chorobliwy. Cholera, trochę spontaniczności i patrzenia wielowymiarowego!
Bardzo lubię czytać Twoje wpisy, brzmisz tak rozsądnie :)
Pozdrawiam!
Nie odmawiałabym minimalistom spontaniczności ;) ale zgadzam się, co za dużo, to niezdrowo ;)
Tzw. proste życie, czy też minimalizm nie jest dla każdego, dlatego – jak każda moda – przeminie, a przy tym prostym stylu życia pozostaną jedynie ci, którzy znajdą w nim spełnienie.
Też nie podoba mi się, że nagle minimalizm stał się modny, bo nigdy nie lubiłam być postrzegana za kogoś goniącego za modą, „mainstreamem”, a drogę ku prostocie zaczęłam już jakiś czas temu, a końca nie widać ;) Niektórym się wydaje, że to tak hop siup i bum – nagle jestem minimalistą. To wymaga pracy nad sobą i zagłębieniu się w celowości tej „filozofii życia”.
Świetny artykuł Kameralna :)) Uwielbiam czytać Twoje posty, trzymaj tak dalej.
Bardzo fajnie napisane. Ludzie teraz oszaleli na punkcie minimalizm, a właśnie chodzi o to aby odnaleźć taki złoty środek. Nie przesadzać. Żyć w zgodzie ze sobą.
Ja ostatnio walczę ze skutkami swojego minimalistycznego podejścia: „E do niczego mi ta bluzka nie pasuje”, „O matko po co mi sukienka z cekinami, którą założę tylko ten jeden raz”, „O nie! Nie kupię przecież takich wielkich korali, pasują mi tylko do jednej spódnicy i to pod warunkiem, że założę białą bluzkę”
Bosz kurde, zachomikowałam już jakąś tam kupkę pieniędzy, a ciągle sobie czegoś odmawiam. I mówię o maleńkich rzeczach jak właśnie te korale, albo lepsza czekolada. W domu nauczyli mnie, że wydawanie pieniedzy na głupoty jest bezwzględnie złe i leczę się z żałowania sobie na drobnostki, które w ogromnym stopniu poprawiają mi samopoczucie – bo cekinowa sukienka inspirująca górę komplementów przywodzi na usta uśmiech nawet wtedy, kiedy potem po prostu wisi w szafie.
Dokładnie! Też czasem kieruję się zdrowym rozsądkiem i wybieram tylko to, co pasuje do reszty moich ubrań. Potem okazuje się, że nie mam nic „szałowego”, takiego w czym czułabym, że naprawdę świetnie wyglądam, a nie jak „szara myszka” w stonowanych i klasycznych ubraniach, które lubię, ale co za dużo to niezdrowo!
A dla mnie minimalizm to świadomość siebie przede wszystkim. Tego, jacy jesteśmy, czego pragniemy, co lubimy. samoświadomość i wybór priorytetów, wartości najważniejszych. Też nie sprowadzam minimalizmu do czyszczenia szafy, czy kupowania mniejszej ilości ubrań. Chodzi o świadomość – jaki jest mój styl, co na mnie dobrze leży i czy to co właśnie wkładam do koszyka to moja potrzeba czy tzw. kupowanie emocjonalne.
Wydaje mi się, że minimalizm nam coś odbiera, jeśli podchodzimy do niego z głową. Ludzie mają problem z kupowaniem, a później nagle przechodzą transformacje i nie kupują nic, co zwyczajnie musi odbić się czkawką. Czyszczą mieszkania nie myśląc logicznie i zaczyna się płacz. A minimalizm nie mówi tylko o małej ilości rzeczy, ale przede wszystkim o tym, że liczy się jakość i estetyka. Jeśli znajdziemy w tym wszystkim siebie, nie będziemy czuć się ogołoceni z dóbr, doświadczeń czy tego, co sprawia nam radość.
Pozdrawiam, A
Cieszę się, że ktoś poruszył ten temat. Ja również staram się nie przyswajać wszystkiego, co modne, cieszy mnie wydawanie pieniędzy (bo przecież po to na nie ciężko pracuję) i uwielbiam mieć dużo wszystkiego. Teraz mam może za dużo.. ale to chwilowe zachłyśnięcie się tym, że w końcu mogę sobie pozwolić na coś, o czym wcześniej mogłam tylko pomarzyć.
Mam wrażenie, że ta pułapka jest teraz wszędzie, w stylu życia, w sposobie robienia zakupów, jak i sklepowych półkach, białych kuchniach i kontach na insta, a co gorsza w webdesignie. Gdy widzę kolejną taką samą templatkę, gdy dostaję zlecenie i poraz milionowy klienci wskazują ten sam szablon jako „który się podoba” zaczynam się zastanawiać czy w minimalizmie wszystko nie posunęło się za daleko. Ja uwielbiam nadużywać barw, w szafie mam każdą rzecz z innej parafii (trochę mi to przeszkadza w podjęciu szybkiej decyzji, ale kto powiedział, że nie mogę ubierać kremowego golfu, kremowych obcasów i ciemnych jeansów w poniedziałek, a bluzy w minionki i trampek we wtorek? )
Fajny post :D