Moje życie nie składa się z samych sukcesów. Było ich parę, szczególnie cenię sobie te związane z rodziną, sportem, ale także zawodowe związane z założeniem firmy i blogiem. Każdy, nawet najmniejszy sukces jest dla mnie ważny. Czasem jest to coś niedużego, jak chociażby ostatni webinar, który był dla mnie sporym wyzwaniem, a czasem coś bardziej poważnego, jak udana blogowa współpraca. Nie zawsze wynik jest sukcesem, ale droga, którą muszę pokonać, by dojść do upragnionego celu. Niejednokrotnie wymaga ode mnie poświęceń, przełamywania oporów, wychodzenia ze strefy komfortu, a nawet rzucania się w nieznane. Wiem jednak, że gdy podejmę wyzwanie, zawsze wyniknie z tego coś dobrego.
Często jest tak, że największą przeszkodą na drodze do osiągnięcia celu, jesteśmy my sami. Przestajemy wierzyć we własne siły, wydaje nam się, że się do czegoś nie nadajemy, ktoś inny zrobiłby to lepiej, brak nam umiejętności. Chcielibyśmy zrobić coś perfekcyjnie, a potem gdy napotykamy pierwszą przeszkodę, szybko się poddajemy i utwierdzamy w przekonaniu, że zadanie nas przerosło. Gdy próbowałam sobie przypomnieć czy kiedykolwiek żałowałam podjętego wyzwania, nie mogłam nic takiego znaleźć. Każda próba, nawet jeśli nie zakończyła się powodzeniem, nauczyła mnie czegoś nowego. Największe przeszkody na drodze do sukcesu nie są związane z czynnikami zewnętrznymi, ale siedzą gdzieś głęboko w nas. Nadmierny perfekcjonizm, strach przed zmianami, czy porównywanie się z innymi, skutecznie podcinają nam skrzydła. Zauważyłam jednak, że istnieją czynniki, które pomagają je przezwyciężać.
Ufam swojej intuicji
Gdy dowiaduję się o nowym wyzwaniu, zazwyczaj już w ciągu paru sekund jestem gotowa podjąć decyzję. Intuicja szybko podpowiada mi, czy to jest dla mnie dobre, czy lepiej zrezygnować. Za każdym razem, gdy jej posłucham, oszczędzam czas na roztrząsanie za i przeciw i wymyślanie miliona powodów, dla których powinnam odpuścić. Im dłużej się zastanawiam, tym trudniej podjąć decyzję. Wmawiam sobie, że jeszcze jest czas, zdążę, może następnym razem się zdecyduję. Tylko, że następnym razem przechodzę dokładnie przez te same dylematy. Jeśli szybko podejmę decyzję, zaczynam od razu działać, by sprostać zadaniu i wypaść jak najlepiej. Intuicja jest dobrym doradcą, jeszcze nigdy mnie nie zawiodła.
Podejmuję decyzję i już się nie cofam
Mówi się, że lepiej dokonać złego wyboru, niż żadnego. Jeśli już podejmę decyzję, nie cofam się i nie zmieniam zdania. Tak było na przykład z założeniem bloga. Długo wahałam się czy powinnam to zrobić, odkładałam decyzję w nieskończoność, aż w końcu pewnego dnia postanowiłam, że spróbuję. I tak prowadzę Kameralną już czwarty rok. Niektóre decyzje wymagają od nas głębszego zastanowienia i czasem nie warto ich podejmować pochopnie, mogą wymagać konsultacji ze specjalistą, ale zazwyczaj tak nie jest. Przeważnie mamy wystarczające dane by samodzielnie ją podjąć. Im szybciej to zrobimy, tym lepiej. W większości przypadków decyzja jest już w nas i potrzebujemy jedynie odrobiny odwagi.
Wierzę w siebie i swoje pomysły
Gdybym podważała każdy mój pomysł, który powstał w ciągu tych lat prowadzenia bloga, Kameralna przestałaby istnieć już w pierwszym miesiącu. Gdybym posłuchała swojego wewnętrznego krytyka, nigdy nie osiągnęłabym sukcesu w sporcie. Zawsze powtarzałam sobie, że skoro ktoś potrafi coś zrobić, dlaczego ja mam tego nie dokonać. Każdy z nas ma swoje talenty, które powinien wykorzystywać. Sam talent jednak nie wystarczy, ważna, a może nawet ważniejsza jest praca. Gdy mam gorszy dzień i wydaje mi się, że wszystko jest pozbawione sensu, a moje wysiłki do niczego nie prowadzą, na ratunek przychodzą mi bliscy. Wspierają dobrym słowem, podnoszą na duchu i zachęcają do dalszych działań. Na drugi dzień, wszystko znowu wygląda dobrze. Lepiej zrealizować pomysł, który się nie uda, niż żałować że się nie spróbowało.
Traktuję porażki, jako lekcje życiowe
To byłoby piękne, gdyby porażki nigdy nie powodowały zawodu. Pamiętam, że w sporcie każdą porażkę przeżywałam dłużej niż sukces, ale tak naprawdę to one uczyły mnie więcej. Zawsze po przegranej walce analizowałam ją pod kątem popełnionych błędów i dzięki temu miałam materiał do przetrenowania na treningu. Następnym razem, gdy walczyłam z tą samą przeciwniczką, wyciągałam wnioski z poprzedniej walki i wygrywałam. Jest takie powiedzenie, że nie myli się tylko ten, co nic nie robi. Niepowodzenia są wpisane w nasze życie i warto potraktować je jako lekcje, które mogą przynieść nam dużą korzyść.
Skupiam się na czynności, a nie na wyniku
Gdy zaczynam myśleć o wyniku, jestem już spalona w przedbiegach. Adam Małysz skupiał się na tym, by oddać jak najlepszy skok. Gdy mam przed sobą stresujące zadanie, na przykład wystąpienie publiczne, staram się do niego jak najlepiej przygotować odpychając od siebie myśli, o tym jak wypadnę. Jestem zwolenniczką stawiania drobnych kroków na drodze do sukcesu. Wyznaczania sobie mniejszych celów i realizowania ich krok po kroku, tak by w końcu dojść do tego większego. Pokonywanie etapów już samo w sobie napędza do działania. To tak jak z naszymi obawami. Jeśli czegoś się boimy, na przykład paraliżują nas wystąpienia publiczne, warto zacząć oswajać się z trudną sytuacją poprzez udział w mniejszych, bardziej kameralnych spotkaniach. Dzięki temu nabierzemy większej śmiałości i pewności, gdy przyjdzie nam stanąć przed większą widownią.
Jestem pozytywna
Gdy zaczęłam pisać ten punkt, pomyślałam sobie, że przecież zdarzają mi się gorsze chwile, w których wcale nie mam ochoty na bycie pozytywną. Jeśli istnieje jakiś czarny scenariusz to ja na pewno już go przeczytałam. Często doszukuję się drugiego dna w wydarzeniach, które go nie mają, no i ogólnie jestem typem osoby, która MUSI pracować nad swoim nastawieniem do życia. Ten punkt jest jednak dla mnie niezwykle istotny, bo tak naprawdę, codziennie podejmuję ten trud, by przeżyć dzień pozytywnie, dostrzegać małe szczęścia, być tu i teraz. Trening czyni mistrza, dlatego staram się na przekór sobie, swoim myślom uśmiechać się częściej i wypowiadać tylko pozytywne myśli, ignorując te negatywne. Z czasem pojawiają się rzadziej, a my nabieramy większej pewności siebie. Na tym to polega. Z pozytywnym nastawieniem nawet trudności są łatwiejsze do przejścia, a my uczymy się zauważać przede wszystkim to co dobre i chętniej podejmujemy różnego rodzaju wyzwania.
Czy Wy też bywacie swoją największą przeszkodą na drodze do sukcesu? Jak sobie z tym radzicie? Zastanawia mnie, czy znacie jakieś skuteczne sposoby by powstrzymać swojego wewnętrznego krytyka. Dajcie znać!
29 komentarzy
Pamiętam, jak jeden z moich guru powiedział, że „najważniejsza jest droga”. Zwykle mi przy to przyświeca. Twoja lista jest bardzo wyzwalająca do refleksji. Kwestia podejmowania decyzji, jest dla mnie zaskakująca. Zgadzam się z tym, co mówisz i zwykle podejmuję decyzje bardzo szybko. Ostatnio jednak zagiął mnie najzwyklejszy wybór sukni ślubnej. Nie jestem typem dziewczynki marzącej o ślubie od dziecka. Jednak to, że każda suknia, którą mierzyłam przypadła mi do gustu sprawiło, że nie potrafiłam podjąć decyzji. Po teoretycznym wybraniu jednej, wciąż myślałam o poprzednich. Człowiek poznaje się przez całe życie…
Przeżywałam te same dylematy w związku z suknią ślubną i szczerze mówiąc do dziś nie jestem przekonana, czy dokonałam słusznego wyboru. Wybrałam fason, o którym w ogóle wcześniej nawet nie myślałam, a jednak jak założyłam, jakoś mnie do siebie przekonał. :) Wszystkiego dobrego! :)
Rozumiem Cię i cieszę się, że łączy nas wspólnota doświadczeń. :) Mój wybór był odwrotny. Wybrałam suknię, która najbardziej odpowiadała mojemu opisowi i tego, jaką chciałam. Jednak podczas poprzedniej wizyty w salonie moją faworytką była zupełnie inna, wychodząca po za wyobrażenia. Teraz mam obawy, czy moja „wybranka” nie okaże się zbyt strojna, choć mam nadzieję, że powinna wypaść świetnie. Jak to mówią, kto nie ryzykuje ten nic nie traci lub nie ma nic :) Ślub dopiero w sierpniu, więc zobaczymy :)
z tym podejmowaniem decyzji i nie cofaniem się to bardzo ważny punkt jest, a dla mnie chyba najbardziej problematyczny z całej listy. Bo jeżeli nie działam już, natychmiast, to zdarza mi się jednak zrobić krok w tył, a on mnie tylko oddala od kolejnego sukcesu za to przybliża ku porażce
Największą przeszkodą w realizacji wielu przedsięwzięć jest dla mnie pospolite lenistwo…gdy mnie złapie za nogi nie chce puścić przez wiele dni :/ Ale gdy już się od niego uwolnię to swoim samozaparciem i pracowitością góry przenoszę :-) Takie dwa przeciwieństwa w mojej osobie: lenistwo i pracoholizm. Przeplatają się codziennie. Lenistwo mam wrodzone, pracoholizm nabyty ;-)
Otoczenie (a konkretnie ludzie) potrafią nas również skutecznie zniechęcić do działań. Nie jestem typem osoby, który wymaga oklasków i nagród, ale… niedocenianie mojej pracy, bagatelizowanie jej działa na mnie bardzo demotywująco…
Z tym lenistwem też miewam problemy, ale jak już się wezmę to pracuję bez przerwy. Wypadałoby znaleźć złoty środek, ale gdyby to wszystko było takie proste, nie miałybyśmy nad czym pracować. :)
Mnie nieraz zdarza się zapalić do jakiegoś pomysłu, mam mnóstwo chęci i zapału, zaczynam działać jak błyskawica… i nagle, jakoś ten zapał mija. Często wtedy, gdy pojawi się jakaś pierwsza przeszkoda, gdy nie widzę od razu rezultatów (czasami brakuje mi cierpliwości), a czasami po prostu przychodzi to zwątpienie czy ja na pewno sobie poradzę. Najlepiej chyba działa wizja celu (np. ruch –> ładniejsza sylwetka), pomaga też czytanie historii osób, którym udało się wiele osiągnąć. Lubię też wracać do książek czy cytatów, które działają na mnie motywująco :)
Ja czasem oglądam sobie filmiki na YT, konferencje TED dodają powera, i skupiam się przede wszystkim na czynności, albo stawiam sobie drobne cele. Jeśli chodzi o wagę, to takim przykładem, który motywuje są małe cele – np. 1kg na dwa tygodnie, a nie od razu 10 w dół. Pozdrawiam! :)
Zwykle omijam tego typu coachingowe porady, bo jestem pozytywną osobą i lubię swoje życie. Jednak jestem w trakcie tworzenia własnego bloga i chyba potrzebowałam coś takiego przeczytać. Masz stuprocentową rację, trzeba wierzyć w swoje pomysły. ;)
Heh, po przeczytaniu tego posta miałam myśl, że w sumie potrafić zachowywać się tak, jak piszesz, Doroto, to już jest właśnie dla mnie sukces :) Tylko nawet niekoniecznie za pomocą siły woli, tylko właśnie spontanicznie, dzięki już wyrobionej dojrzałości. Jedno też dodam – czasami warto wycofać się z decyzji, bo zwyczajnie okazała się ona błędna. Nie jestem zwolennikiem wytrwałości za wszelką cenę, bo czasami więcej w ten sposób przegrywamy niż wygrywamy. P. S. Czuć ducha fighterki w tym, co piszesz, lubię to ;)
Ja też nie jestem za tym, by kurczowo trzymać się celu. Nawet napisałam o tym kiedyś na blogu. Czasem trzeba umieć odpuścić, zamknąć jakiś rozdział w życiu, by móc otworzyć kolejny. :)
Bez strachu wszystko byłoby o niebo łatwiejsze! Czasem łapię się na tym, że nie chcę czegoś zrobić mimo że w sumie nic nie stracę, a mogę coś zyskać. Myślę, że zdanie sobie sprawy, że to tylko strach, nic więcej, ułatwia życie i podejmowanie odważnych decyzji:)
Jeśli pojawia się przede mną wyzwanie w pracy i czuję że jest dla mnie dobre – że wyniosę z niego nowe umiejętności, wiedzę czy doświadczania to staram się od razu zrobić coś, by podjąć decyzję i
jednocześnie odciąć sobie możliwość odwrotu. Informuję więc o swojej decyzji przełożonego, kolegów z pracy, piszę maila, zapisuję na kurs, lub decyduję zostać jego prowadzącym. W tym momencie nie mam już dylematu. :) Pozostaje skupić się na sposobach, które pozwolą mi cel zrealizować, zamiast tracić czas zastanawiając się czy to w ogóle możliwe, czy dam radę i ile wysiłku będzie to ode mnie wymagało. Przygoda czeka! :)
Dawid
Super podejście Dawid! :)
Najlepszym sposobem na pokonanie jest podjęcie z nim dialogu :) A ja względem siebie zawsze byłam najsurowszym sędzią :( chyba większość z nas tak ma :)
Zmotywowałaś mnie :) Raz kozie śmierć, jak to mówią :P Będziesz wiedziała, o co mi chodzi :)
Pozdrawiam serdecznie!
No i super, że napisałaś! Powodzenia! :)
Też się cieszę :) Pozdrawiam :)
Super rady. Na ogół staram się nimi kierować, ale w praktyce wychodzi różni. Dobrze czasem coś takiego przeczytać, motywujący tekst! :)
Oczywiście, jestem swoją największą przeszkodą… choć nie zawsze tak łatwo się do tego przyznaję. Lubię zwalać winę na brak odpowiedniej ilości pieniędzy albo zbyt mało czasu… Jak sobie radzę? Czytam wpisy motywujące, takie jak Twój :-) Staram się wyciągać wnioski i działać. Często walczę sama ze sobą, miotam się, aż w końcu przystaję, zastanawiam się, analizuję i na spokojnie realizuję to, co chcę.
Myślę, że nasza psychika i podejście to największe potencjalne przeszkody stojące na drodze do sukcesu. Z drugiej strony….na własnym przykładzie mogę stwierdzić, że dużo daje uparte dążenie do celu i ciężka, naprawdę ciężka praca. Z natury jestem przeraźliwie nieśmiała, nie uważam się ani za kogoś przebojowego, ani tym bardziej za kogoś, kto potrafi walczyć o swoje, piąć się po szczebelkach kariery itd.
Zaczynałam od pracy w gastro, w międzyczasie otworzyłam własną firmę, która padła, zanim na dobre się rozkręciła. Zostałam z kredytem i nową pracą – w markecie. W międzyczasie zahaczyłam o zbieranie truskawków w Hiszpanii i magazyn w Holandii, później trafiłam do gastro (już w Polsce), a w końcu na praktyki do redakcji lokalnego dziennika. W praktyce ciągnęłam dwie prace jednocześnie, dodatkowo ogarniałam licencjat. Praktyki w redakcji zakończyły się stałym zatrudnieniem w niewielkim wymiarze czasu, praca w kawiarni zamieniła się na copywriting. W tym momencie życia stwierdziłam, że pisanie to coś, co mogę i chcę robić w życiu. Dzięki prowadzeniu bloga (kolejna długa historia) dostałam teraz staż w świetnej agencji social media.
Czy to dla mnie sukces? Nie, pewnie, że nie. Mam mnóstwo marzeń związanych z pracą i nie tylko. Przede wszystkim świetnie byłoby po stażu dostać propozycję dalszej współpracy – pewne pieniądze, robienie tego, co kocham bardzobardzo.
Czy robiłam cokolwiek wbrew sobie? Niekoniecznie. Nie mam wrażenia, żebym musiała wychodzić poza swoją strefę komfortu szarej myszki czy „bańkę prywatności” ;P Czy na siłę musiałam szukać pozytywnych stron ponoszonych porażek? Też nie. Po prostu nie bałam się ciężkiej pracy, często od rana do wieczora, siedem dni w tygodniu. I miałam – do tej pory zresztą mam to szczęście, że ten wysiłek jest w jakiś sposób doceniany.
Ostatecznie, jeżeli mam polecić coś od siebie, zwłaszcza młodym ludziom – pewnie często moim rówieśnikom – to brak strachu przed zmęczeniem właśnie. Dzisiaj wielu ludzi zaraz po studiach nie może znaleźć pracy i odnieść sukcesu przez swoje wygórowane oczekiwania. Nie mają doświadczenia (bo na studiach nie pracowali), ale ze względu na posiadanie „papierka” oczekują super pracy za 3500 (na starcie oczywiście). Nie muszę mówić, co o tym sądzę :)
Dzięki Angelika, że podzieliłaś się swoją historią. Piszesz że jesteś nieśmiałą osobą, a jednak to co udało Ci się do tej pory osiągnąć (mam na myśli doświadczenia zawodowe), wymagają nie lada odwagi. Też zawsze powtarzam, że talent to jedynie niewielki procent sukcesu, znacznie większym jest praca. Powodzenia! :)
Myślę, że wielu z nas obawia się wyjścia poza strefę komfortu. To co nieznane, nowe, często nas przeraża. Jednak wydaje mi się, że jeśli chcemy się rozwijać i osiągać kolejne cele, wychodzenie poza strefę komfortu i podejmowanie wyzwań jest nieuniknione.
Myślę, że strach przed podjęciem odpowiedzialności bardzo nam przeszkadza. I paradoksalnie- przed osiągnięciem sukcesu. Zgadzam się, że metoda drobnych kroczków- celów jest lepsza niż wizja wyniku.
A co do myślenia pozytywnego. Bardzo ważne, chociaż ja, jak wpadam w czarną dziurę, a zdarza się, to siedzę w niej przez dzień. Ponarzekam, pomarudzę otulona w koc i na drugi dzień mam cudowny efekt trampoliny- energia mnie roznosi, jak już się odbiję od dna. W życiu po prostu musi być równowaga.
Mądry tekst, jak zawsze u Ciebie. Miłej soboty:)
Uważam, że wyobrażanie sobie wyniku końcowego jest jak najbardziej wskazane dla każdego. Jednak masz rację, skupienie się na czynności i włożenie w nią jak najwięcej energii może być bardzo skuteczne. Trzeba tylko wiedzieć w jakim celu wkładamy w coś wysiłek. Na przykładzei wystąpienia publicznego możemy sobie wyobrazić nas samych mówiących na totalnym luzie i słuchaczy chłonących pożyteczne informacje – i to jest nasz cel. Jednocześnie przygotowując się do wystąpienia.
Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, czy kieruję się intuicją, ale czytając Twój tekst doszłam do wniosku, że jednak zawsze podejmuję decyzję po „rozmowie” z sobą samą. Często to, co czuję jest silniejsze i pierwsza myśl okazuje się tą właściwą. Ponadto każdego dnia staram się uśmiechać, tak po prostu. Warto myśleć pozytywnie i wierzyć, że się uda. :)
Ja jestem osoba upartą, więc jeśli coś sobie postanowię, to z uporem do tego dążę. Niestety jestem też niecierpliwa, a to znaczy również, że szybko się zniechęcam, gdy nie ma efektów – nad tym ciągle pracuję. Jeśli coś z tych rzeczy, o których napisałaś jest mi bliskie, to chyba ta intuicja. Słucham swojego wewnętrznego głosu, bo zwykle mnie nie zawodzi.
A co do poszukiwania drugiego dna w różnych sprawach, to chyba jest typowo kobieca przypadłość i mamy ją niemal wszystkie :)
Abraham Lincoln powiedzial, ze dobra decyzja to taka, ktora zostala podjeta. Po prostu. Pozdrawiam serdecznie Beata
Podoba mi się.
Tak! To jest właśnie to. Czasem mam wrażenie, że jestem najbardziej niezdecydowanym człowiekiem na świecie. Zawsze sobie obiecuję, że następnym razem na pewno podejmę szybką decyzję i będę się jej trzymać. No cóż… Dzięki za motywację!