Ubiegły rok był pod znakiem mówienia życiu T-A-K! Podjęłam mnóstwo ciekawych wyzwań. Ogromna większość, a może nawet wszystkie, były bardzo udane i przyniosły mi wiele korzyści. Zaczęłam wychodzić ze strefy komfortu, przełamywać opory przed wystąpieniami, poznawać nowych ludzi i rozwijać się zawodowo. Podsumowanie mojego rocznego projektu opisałam w tym wpisie, dzisiaj chciałabym zająć się czymś innym, co jest równie istotne – sztuką odmawiania.
Asertywność
Asertywność nigdy nie przychodziła mi łatwo. Kiedyś wzięłam nawet udział w warsztatach asertywności, niewiele mi one dały, bo tak naprawdę zawsze szukałam dobrego wytłumaczenia każdej odmowy. Szukałam wymówek, które usprawiedliwiałyby moją decyzję, by wypaść dobrze w oczach drugiej osoby. Tymczasem wcale nie musimy na siłę wymyślać dobrych powodów naszych decyzji. Mamy prawo do rezygnacji lub odmowy bez zbędnych tłumaczeń. Możemy nie zgodzić się na coś tylko dlatego, że w danej chwili nam to po prostu nie pasuje. Jeśli czujemy, że coś nie jest dla nas, albo że intencje osoby proszącej o pomoc nie są czyste, lub tak naprawdę nie przysłużą się nikomu, powiedzmy NIE!
Asertywność to umiejętność mówienia nie, ale także umiejętność mówienia tak. To próba odsiania emocji, strachu, niepewności i podjęcie decyzji, która będzie dobra zarówno dla nas, jak i dla drugiego człowieka. Zostałam nauczona przez rodziców, że trzeba pomagać. Tego uczy mnie także wiara. Jednak są sytuacje, które powstrzymują nas przed podjęciem kolejnego wyzwania. To mogą być – nadmiar pracy, zdrowie, czy poczucie tego, że ktoś oczekuje od nas zbyt wiele. Czasami dopada nas syndrom FOMO (z ang. Fear of Missing Out), czyli strach przed utraconymi szansami. Boimy się, że jeśli teraz się nie zgodzimy, to ta szansa już nigdy więcej się nie pojawi. Życie pokazało mi już wielokrotnie, że szanse przychodzą do nas cały czas, jeśli ta się nie powtórzy będzie następna, inna, może lepsza.
Długo uczyłam się też tego, że nie wszyscy muszą się ze mną zgadzać, podobnie jak ja nie muszę zgadzać się z innymi. Mam prawo do własnego zdania i daję takie prawo innym. Nie wszyscy muszą mnie lubić i ja nie muszę darzyć sympatią każdego, choć staram się nie chować do nikogo urazy. Wybaczam każdemu, kto gdzieś w przeszłości sprawił mi przykrość. Wybaczenie jest bardzo ważnym procesem, który pozwala nam oczyścić się ze złych emocji. Jest podstawowym elementem chrześcijaństwa. Bez niego bardzo trudno wzrastać w wierze.
Po czym poznaję, że podjęłam dobrą decyzję
Chyba nigdy nie mam 100% pewności, że podjęta decyzja, zarówno ta na tak i na nie, jest dobra. O jej słuszności dowiemy się oceniając jej owoce. One są wyznacznikiem naszych działań. Zawsze patrzę przez pryzmat tego, jakie żniwo zbierają moje czyny. Jak wpływają na moje życie i na moich bliskich.
Jeśli działam wbrew sobie i zgadzam się na coś, co z pozoru wydaje się dobre, ale mimo wszystko czuję się z tym bardzo niekomfortowo, szybko dopada mnie rozdrażnienie, frustracja i w efekcie wpływa to na relacje panujące pomiędzy mną a drugim człowiekiem. To się po prostu nie udaje. Czujemy kiedy zaprzedajemy siebie, wartości, w które wierzymy, zgadzamy się na coś, czego tak naprawdę nie chcemy.
Nie wszystko co wydaje się być szansą, będzie nią akurat dla nas. Staram się nie robić też czegoś tylko dlatego, że ktoś tego ode mnie oczekuje lub dlatego, że tak wypada. Na przykład ograniczyłam udział w konferencjach blogerskich, zwyczajnie dlatego, że nie wnoszą one wiele do mojego rozwoju, a przy takich dużych zorganizowanych spotkaniach nie czuję się swobodnie. Dużo bardziej wolę spotkać się z kimś na kawie. Pisałam Wam kiedyś, że warto bywać na tego typu spotkaniach, jednak po latach blogowania, widzę, że bardzo przeceniałam ich wartość. Mój sukces nie zależy od liczby zaliczonych konferencji, ale od pracy i zaangażowania, które wkładam w prowadzenie bloga. We wszystkim co robimy szukajmy siebie, swojej drogi, ona będzie najlepsza, nawet jeśli dojście do celu zajmie nam więcej czasu.
Takich sytuacji, w których czułam, że powinnam powiedzieć nie, było w moim życiu wiele. Z czasem nauczyłam się bronić swoich poglądów, tego w co wierzę, nawet jeśli większość ma inne zdanie. Zaczęłam uważniej słuchać siebie i swojego wewnętrznego głosu. Propaguję na blogu i w swoim domu, życie w wersji slow. Oczywiście nie każdy musi żyć po mojemu, bo dla każdego slow będzie czymś innym, ale ja chcę żyć zgodnie z moimi wartościami i priorytetami. Chcę mieć czas dla rodziny, Boga, przyjaciół, czas na swoje pasje. Często to wymaga to ode mnie trudnych wyborów, ale wychodzę z założenia, że zamykając jedne drzwi, otwieram następne. Wiele sytuacji rozwiązuje się w czasie, powstają nowe okoliczności, które przedstawiają problem w innym świetle. Nie siłuję się ze sobą, daję sobie czas na chwilę spokoju, wytchnienia, bycie rozdartą. Daję sobie pozwolenie na rezygnację, nawet z najlepszej okazji. Rozmawiam z bliskimi i wsłuchuję się w swój wewnętrzny głos. Wierzę, że wszyscy zmierzamy do celu, tylko nie zawsze prostą, szybką i łatwą drogą.
16 komentarzy
Bardzo brakowało mi ostatnio tego typu wpisów. Miałam wrażenie,ze piszesz,ale jesteś myślami gdzieś obok,gdzieś nie do końca tu. Ten wpis to Kameralna w najlepszym wydaniu,jedyna taka. Cenie Cię bardzo za bycie kimś takim normalnym i bliskim. Jest w tym blogu coś domowego, bliskiego,normalnego. Kawałek prawdziwego życia ,a nie idealny blogerski świat. Chroń to proszę dla swoich czytelników ❤
Dziękuję Zuzka, to bardzo miłe słowa. Ideały i mnie męczą, zależy mi na prawdziwości, więc na pewno tego typu wpisy nie znikną z bloga. :) Pozdrawiam ciepło! <3
Rzadko kiedy coś komentuję, ale bardzo lubię czytać Twojego bloga, bo piszesz tak spokojnie, od serca i bez konsumpcji. Dziękuję Ci za słowa o wybaczaniu.
Pozdrawiam
Aleksandra Magusiak
A ja dziękuję za miły komentarz. Pozdrawiam! :)
Przydałyby mi się takie umiejętności… za często szuka wymówek, za rzadko mówię nie i w pełni świadomie podejmuje decyzje. to faktycznie niełatwa sztuka, ale jak pokazuje Twój przykład – osiągalna. Czyli jest i dla mnie nadzieja :)
Warto nad tym pracować. Mi też odmowa nie przychodzi łatwo, ale z każdą kolejną próbą jest łatwiej. Mamy prawo, by się na coś nie godzić i nie musimy na siłę szukać tłumaczeń.
Dorota ja myślę, że Ty bez konferencji idziesz jak burza i to mając na ustach swoją prawdę, priorytety i wartości. To czuć. Bardzo lubię to co pokazujesz na blogu i jaką siebie na nim pokazujesz. :)
Dzięki Kamila, początkowo jeździłam na różne spotkania i konferencje, ale nigdy nie czułam się tam swobodnie. Zdecydowanie wolę kameralne grono osób. Teraz rzadziej biorę udział w takich spotkaniach i czuję się z tym dobrze. Nic na siłę. :)
Rezygnacja nawet z najlepszej okazji może często być paradoksalnie najsłuszniejszą decyzją. Życie bywa zaskakujące! Kilkukrotnie miałam tak, że po okresie spokoju następował jakiś wysyp różnych sytuacji wymagających odważnych decyzji, w tym rezygnacji z bardzo intratnych propozycji. Wydawałoby się, że „tylko głupi” by je odrzucił. Jednak jeśli człowiek kieruję się kryterium uczciwości przede wszystkim wobec siebie i swojego systemu wartości, z biegiem czasu okazuje się, że decyzje były słuszne i wzbogacające. Do pewnych spraw trzeba dorosnąć, a inne bez zbędnych sentymentów porzucić, bo z wiekiem się zmieniamy i tym samym zmienia się punkt widzenia. I bardzo ważne: nie można mylić wychodzenia ze strefy komfortu z robieniem czegoś wbrew sobie, choć granica jest cienka…
Bardzo słuszna uwaga z tym wychodzeniem ze strefy komfortu. Wydaje mi się, że to się po prostu czuje, czy coś jest dla nas, czy nie. Czasami nie mamy też predyspozycji do tego, by podjąć się jakiegoś wyzwania. Każdy ma indywidualne umiejętności, jeden jest super mówcą inny woli pisać książki w zaciszu własnego domu. Moi rodzicie mawiali: „z psa nie zrobisz kota”, warto zaakceptować nasze talenty, ale także ograniczenia.
Tobie chyba do promocji konferencje blogowe nie potrzebne są bo i tak podbiłaś polską blogosferę. Mogłabyś korzystać z każdej oferty zawodowej, to fakt. Tylko siłą Twojego bloga jest autentyczność i zapewne nie każda współpraca z nim by współgrała. Zresztą łapanie kilku okazji i oddawanie się w wir pracy=mniej czasu na życie osobiste. A w slow life nie o to przecież chodzi
Podzielę się też swoim osobistym doświadczeniem na temat podejmowania decyzji. W zeszłym roku, gdy mąż dostał propozycję pracy w czeskiej Pradze i stanęliśmy przed dylematem czy jechać czy nie, baaardzo długo się zastanawiałam i obgryzałam paznokcie. Z jednej strony wiedziałam, iż to dla niego duża szansa rozwojowa a z drugiej przede mną otwierały cię ciekawe propozycje zawodowe.
W końcu wyjechaliśmy z kilku miesięcznym dzieckiem do Pragi. Choć początki łatwe nie były to de facto cieszę się, iż moja praca odeszła na przyszły plan Spędziłam z synkiem niesamowite miesiące. Byłam świadkiem początków jego raczkowania, pierwszych kroczków i wreszcie słów. A ja jako istota do bólu sentymentalna nie mogłabym pominąć tych etapów życia. Tymczasem gdybym była w Warszawie znikałabym zapewne na 9 godzin z domu, dzień spędzając w pracy a świadkiem tych wszystkich, ekscytujących dla rodzica cudowności, byłaby opiekunka.
My wracamy niedługo do Warszawy, ale czas jaki miałam tu z dzieckiem i z mężem (gdy wracał z pracy) jest mój i to efekt dobrze podjętej decyzji choć niezwykle trudnej.
Tego doświadczenia mieszkania w innym kraju, ale także czasu z dzieckiem nikt Ci nie zabierze. Ten czas jest bezcenny, budujesz więź o jaką trudno pracującym mamom. Poza tym wydaje mi się, że czasami dobrze mieć taki odwyk od pracy, możemy wtedy z dystansem spojrzeć na to co robimy, czy to jest dla nas dobre i czy rzeczywiście w tym chcemy się realizować. Mi macierzyństwo dało ogromną siłę do realizacji własnych marzeń. Fizycznie byłam wyczerpana, wiadomo, ale za to miałam pełno pomysłów i chęci do rea
Piękne ostatnie zdanie 😊
Idealne wyczucie czasu, bo od tygodnia biję się z myślami w kontekście odmówienia współpracy. Zdania nie zmieniłam, ale cały czas próbuję rozkładać sprawę na czynniki pierwsze i dociec, co mi najbardziej nie odpowiadało w dotychczasowej współpracy. A to chyba też ślepa uliczka. W mojej sytuacji musiałam uzasadnić moją odmowę, więc to, że nie musimy tłumaczyć dlaczego mówimy nie, czasem jest trudno zrealizować. Pozdrawiam!
Dorota dziękuję za super wpis!:) Rezygnacja z kolejnej „szansy” jest rzeczywiscie trudna. Nieraz pokierowana ambicjami ale najcześciej chyba właśnie myśleniem, że jest wyjątkowa i już się nie powtórzy. Sama wprowadzałam się w takie błędne koło „super szans”, które jak się na dłuższą metę okazało, niczego nie wniosły w moje życie. Teraz przede mną praca nad rozwijaniem umiejętności rezygnacji i odmawiania:)
Bardzo podobne uczucia, jak Ty do spotkań blogerskich, ja żywię do kursów i webinarów. Złapałam się kilka razy na tym, że po raz kolejny słucham czegoś, co już świetnie wiem, ale… no już zaczęłam, więc szkoda nie skończyć.
Myślę, że właśnie ta „szkoła kończenia tego, co się zaczęło” jest też bardzo toksyczna, bo wycofywanie się postrzegamy jako słabość charakteru i rezygnację. Uwierz mi lub nie, ale kiedyś z tego powodu straciłam 5h na szkolenie z psychologii, które było wyjątkowo nie na temat… Po tych 5 godzinach nadal sobie wmawiałam, że JESZCZE SIĘ ROZKRĘCI i że w końcu już zaczęłam…
Przed 6 godziną zauważyłam, że mi się pomyliło, bo to był kurs „PHYSIology…”, a nie „PSYCHOlogy”. Od tamtej pory rezygnuję w trakcie, jeśli coś mnie jednak nie przekonało.