Przybieram czasem (nie pomylić z często) pozę małego, wstrętnego leniuszka. Takiego, który lubi dłużej poleżeć, wygrzać się, poczytać, pooglądać. Jednym słowem za dużo nie robię i odkładam wszystko co się da, a nawet to czego się nie da.
Lubię raz na jakiś czas takie lenistwo, ba nawet potrzebuję go. Jednak kiedy trwa ono zbyt długo, zaczynam cierpieć. Nie, nie z nudów, nie znam takiego pojęcia. Cierpię z nadmiaru obowiązków, które nazbierały się na mojej głowie. Wtedy zaczyna się stres i czekolada idzie w ruch.
Moich leniwych dni nie mam zamiaru porzucić, są niezbędne dla mojego zdrowia psychicznego. Czekam na nie z niecierpliwością i stały się swego rodzaju rytuałem. Po pracowitych dniach, przychodzi czas totalnego nicnierobienia. Muszę mieć jednak wyjście ewakuacyjne by, gdy zaczyna się palić, szybko wyjść z mojego leniwego rytmu. Co wtedy robię?
Zabieram się do działania!
Jak przestać odkładać sprawy na później?
1. Lista rzeczy do zrobienia.
Pierwsze co robię, to listę rzeczy, które muszę zrobić na wczoraj i taką, zawierającą sprawy na jutro. Lista jest bardzo ważna, bo pamięć lubi płatać figle, poza tym jak ją zapiszę, mogę po kolei skreślać zrealizowane już punkty. To działa mobilizująco i podnosi moją samoocenę, bo wiem, że w końcu zrealizowałam część planu.
2. Zabieram się NATYCHMIAST za sprawy PILNE.
NATYCHMIAST i PILNE to słowa klucze. Im szybciej zacznę działać, tym lepiej. Przy tego typu zadaniach, nie ma już czasu na ociąganie się.
3. Sprawy na JUTRO, robię już z większym spokojem, ale sukcesywnie.
Jeśli oleję je, bo taka pokusa pojawi się od razu, to bardzo szybko ze SPRAW NA JUTRO staną się SPRAWAMI PILNYMI. A przecież dzień leniuchowania mi się należy. Jak psu miska!
4. Tylko krótkie przerwy.
Uważam na nie bardzo, bo jak mało co wybijają z rytmu. Ciężko jednak po jednym projekcie przejść nagle do następnego. Krótka przerwa jest potrzebna. To czas na zrobienie kawy, herbaty, gorącej czekolady, włączenie radia, albo ulubionej płyty, lub zwykłe rozruszanie zastałych mięśni (o ile pracowaliśmy przy biurku).
5. Nagrody zawsze mile widziane.
Są konieczne i działają mobilizująco. Po zrealizowaniu listy, odhaczeniu wszystkich zadań, konieczna jest nagroda. Może to być wycieczka na Malediwy. No ok., trochę żartuję z tą wycieczką. Wystarczy długa, relaksująca kąpiel w wannie, wyjście do kina czy na siłownię. Albo zwyczajnie długi, spokojny sen :)
6. Dzień leniuchowania.
Nadszedł, mogę wreszcie bez wyrzutów sumienia powłóczyć się cały dzień w piżamie i szlafroku, oglądając komedie romantyczne z lampką wina w ręku. Trzeba jedynie pamiętać, by z jednego dnia, nagle nie zrobił się cały tydzień.
Ok., zdradźcie jakie są Wasze sposoby, by nie wpaść w pułapkę częstego odkładania spraw na później?
16 komentarzy
Staram się od razu załatwiać sprawy które zajmują do 10 minut.
A co z tymi, które wymagają więcej czasu?
Ciężka, zorganizowana i systematyczna praca, bez odkładania spraw na później jest przereklamowana.
Chyba nie znam dorego sposobu, aż sie nie sparzę odkładaniem spraw na poźniej, robię to do oporu;P Potem obiecuję sobie, ze nigdy więcej nie będę tak odkładać rzeczy, zeby potem za jakiś czas zapomniec o postanowieniu itp itd
Z mojego punktu wszystko zależy od dnia, są dni kiedy wykonam pracę którą wykonuję normalnie w ciągu 3 dni – bez planowania, a są dni kiedy robota po prostu nie idzie…z bólem wykonuję nawet 1/3 spraw pilnych… i myślę, że tutaj nie ma znaczenia motywacja, a nas stan ducha. Jeżeli czujemy, że nasza praca przynosi zadowolenie nas samych, inni są zadowoleni i widzimy wymierne skutki…jesteśmy bardzo produktywni…
No to chyba każdy tak ma, jeśli widzi, że jego praca przynosi efekty. Gorzej jeśli tych efektów nie ma, satysfakcja marna, a i tak coś trzeba zrobić. Wtedy najlepiej po prostu zabrać się za to jak najszybciej i nie odkładać na później.
Ja lubię pracować pod presją czasu i jestem mistrzem w odkładaniu spraw na później, choć odkąd mam dziecko staram się nie odkładać wszystkiego na ostatnią chwilę, bo warto mieć zapas czasowy na rzeczy nieprzewidziane. Lista rzeczy do zrobienia to mój przyjaciel, bez którego trudno byłoby mi się czasami zorganizować.
To widzę, że mamy podobnie :)
Zdecydowanie należę do wielbicielek list, kalendarzy, organizacji. Czasami zdarza mi się źle zorganizować czas… przesiedzieć na FB, ale na ogół staram się to kontrolować i po prostu angażować w pracę. Myślę, że warto pamiętać o przerwach i miłych nagrodach.
Planowanie to mój 'konik’. Kiedyś bardziej, a teraz coraz mniej ale jednak dużo rzeczy planuję i moj kalendarz jest pełny wskazówek co trzeba pamiętać. Ostatnio jednak właśnie dni leniuchowania przeciągają się ;/ potrzeba mobilizatora ale wtedy ustawiam sobie nagrody :D
Przyda mi się taki mały plan. Szczególnie teraz podczas sesji…
Listy listy listy. Zawsze kiedy mam listę zadań do wykonania mogę się spokojnie zająć tym jednym punktem, nad którym właśnie pracuję i zupełnie nie pamiętać o całej reszcie – niesamowicie pomaga to w skupieniu i nie marnuje się czasu na zastanawianie się co dalej…
Nie ma nic gorszego niż już położyć się do łóżeczka z kubkiem kakao i właśnie wtedy walnąć się w głowę z okrzykiem: „No przecież cały dzień pamiętałam, że jeszcze to mam zrobić!”.
No, nie ma nic gorszego od wstania z ciepłego łóżka, bo o czymś tam zapomniałam. Grrr… znam to uczucie!
Straszny leniwiec ze mnie niestety, ALE zmiana tego stanu rzeczy stała się moim noworocznym postanowieniem i…kupiłam kalendarz, notatnik, samoprzylepne karteczki i kolorowe zakreślacze – jak dla mnie niezbędna wyprawka zorganizowanego człowieka ( no chyba, że ktoś ma przysłowiowy „łeb jak sklep” i wszystko jest w stanie w nim pomieścić :D ).
Pracując nad samodyscypliną zwracam uwagę na to, żeby nie spać do nieprzyzwoitych godzin – im później wstaje tym gorzej zabrać mi się do działania ( „Kto rano wstaje…” – no właśnie!).
Lista rzeczy do zrobienia, to „oczywista oczywistość” – nie ma nic przyjemniejszego od skreślania punktu za punktem i świadomości, że wymarzony odpoczynek zbliża się wielkimi krokami!
I jeszcze jedna rzecz – uświadomienie sobie sensu zajęć, których muszę się podjąć – o wiele łatwiej udaje mi się zorganizować jeśli wiem, że np. nauka uchroni mnie przed poprawką, a tym samym obejdzie się bez dodatkowych godzin ślęczenia z czarno-białymi kserami w ręku…
Z tym wstawaniem jest najtrudniej. Choć ja i tak codziennie muszę wstać o 6.30, ale jak mam dzień, kiedy nie muszę być na nogach tak wcześnie, to przeciągam wstawanie maksymalnie. No i cały dzień mi się wtedy rozmywa.
„Trzeba jedynie pamiętać, by z jednego dnia, nagle nie zrobił się cały tydzień” i to właśnie jest najtrudniejsze ze wszystkiego.
ale przyznam, że sama nienawidzę spraw na WCZORAJ, bo wtedy chodzę ogromnie poddenerwowana.